30.04. – 08.05.2022 wyjazd bardzo roboczy
Wiadomo było, że łajba wymaga oczyszczenia ze wszelkiego morskiego dobrodziejstwa, które okazale obrosło dno i śruby. Pomimo, że dość wcześnie przed sezonem zwróciliśmy się do serwisu aby umówić termin usługi polegającej na wyciągnięciu łodzi dźwigiem i umycie dna, pierwszy wolny termin to 02 maja. No cóż… konkurencji nie ma, więc trzeba się zgodzić. W Polsce zakupy farb (cztery rodzaje), szpachlówek, wałków, pędzli, taśm i innych niezbędnych rzeczy. Poszukiwanie dwóch sprawnych i chętnych na wyjazd do pracy. Kapitan bardzo to wszystko przeżywał. Spisywał listy co zabrać, co kupić, dorabiał uchwyty do drabiny, żeby móc wchodzić na łódź jak już będzie stała na lądzie na kobyłkach. Po cichu przyznam, że w związku z mnogością rzeczy do zorganizowania – zrobił się trochę nieznośny. Ja natomiast martwiłam się jak sobie dadzą radę z szykowaniem jedzenia, bo przecież nie będzie możliwości zmywania naczyń. Zakupiłam miseczki jednorazowe, jakieś gotowe dania w słoikach, ale to i tak nie rozwiązuje problemu do końca. – No może w połowie. Trudno – muszą sobie jakoś poradzić – to duzi chłopcy.
Plan jest taki, że trzej muszkieterowie w składzie: Hen, Paweł (kapitan dwóch wypraw w zeszłym sezonie) i Marek (mój syn) wyjadą w sobotę 30 kwietnia. Wcześniej samochód został zapakowany wielkimi puszkami farb i skrzynkami z narzędziami. W pakowaniu pomagał znajomy, który w drodze do Włoch nocował u nas. Znów wyszło na to, że wykorzystujemy gości he he.
Sobota. Rano około 6-tej wyruszyli w drogę. Trzech kierowców na zmianę pokonają trasę jednym skokiem, robiąc tylko krótkie przystanki na jedzonko i … przeciwnie. Wieczorem koło 21,00 byli na miejscu.
Od tego akapitu relacja będzie sucha i zwięzła tak, jak meldunki telefoniczne kapitana.
W niedzielę Paweł, który zawsze szuka dziury w całym, bo wszystko musi działać jak w szwajcarskim zegarku odkrył jakąś usterkę głównego silnika. Podobno nic bardzo poważnego ale trzeba naprawić.
W poniedziałek ekipa czeka na dźwig. Jest ładna, bezwietrzna pogoda więc luz.
Ale … jak przyszedł czas wpłynięcia do basenu dźwigowego zaczęło niespodziewanie dmuchać. No nie cały czas oczywiście, tylko ot takie sobie porywy żeby za łatwo nie było.
Wyciągnęli łódeczkę i pokazała się nasza hodowla w pełnej krasie. Niestety nic jadalnego tam nie było. A może i dobrze, bo gdybym tam była wyzbierałabym wszystkie jadalne małżyki i przerobiła na sos do spaghetti.
Panowie natychmiast po ustawieniu na podporach zabrali się do szlifowania. Konieczne było również zmontowanie drabiny aby móc nocować we „własnym domku”.
Po szlifowaniu malowanie farbą epoksydową szarą. Potem farbą epoksydową w kolorze czerwonym, potem znów w kolorze szarym. Zmiana koloru po to, by było dokładnie widać że są trzy warstwy.
Następnie – malowanie farbą winylową, która jest „przekładką” między epoksydem i antyfulingiem.
Kiedy przyszedł czas na antyfuling (farbę przeciwporostową) pogoda spłatała figla i zaczęło padać.
Czas goni, bo jutro sobota i umówiony dźwig, a w niedzielę koszt dźwigu dwukrotnie większy. Na szczęście przestało padać i Panowie dokończyli malowanie.
Śruba, która jest istotnym elementem napędu w czasie gdy nie ma wiatru oraz w porcie, aby pracowała wydajnie musi być bardzo gładka. Gładka powierzchnia zmniejsza ryzyko wystąpienia zjawiska kawitacji. Zostały także zainstalowane nowe anody chroniące śrubę napędową oraz śrubę steru strumieniowego przed korozją.
W sobotę „Pomimo” wraca na wodę. Ale zanim to się stanie dźwig musi podnieść ją ze stojaków a Panowie muszą szybciutko uzupełnić malowanie łatek, które zostały po podporach.
Po tytanicznej pracy chyba mózg się niektórym poluzował. Marek został wciągnięty na maszt.
Myślałam, że coś nawywijał i za karę tam wylądował. Jednak nie. Paweł stwierdził, że to na własne życzenie. Chciał objąć wyższe stanowisko, więc awansowali go na najwyższe – na top. Dopiero w domu dowiedziałam się, że faktycznie wciągnęli go po to, by naprawił uszkodzony bloczek od Lazy –Jacka.
Jutro wracają. Wybrałyśmy się więc z synusiową po zakupy, żeby godnie przywitać naszych bohaterów. Pomijam fakt, że robienie zakupów w sobotę to idiotyczny pomysł, ale tak wyszło.
Ona szykuje wegetariańskie lasagne, a ja gołąbki i rosół na wołowinie. Okazało się, że nie ma młodej kapusty na moje wymyślone gołąbki. Pojechałyśmy jeszcze do warzywniaka i tam dopadłam ostatnią.
Reszta soboty przy sprzątaniu i garach. Gołąbki zostawiłam na niedzielę, bo pewnie przyjadą późnym wieczorem, więc zdążę.
Niedziela. Zaczynam kuchenną działalność. Gołąbki no i koniecznie muszę zrobić coś z twarogu, którego nie zjadłam a niedługo minie termin przydatności. Coś na szybko. Znalazłam przepis na racuszki twarogowe, wzbogaciłam je o suszone chorwackie figi i super – 20 minut i gotowe.
Z gołąbkami nie idzie tak szybko, to jednak sporo pracy. Trochę przed godziną 12,00 gołąbki w garnku gotowe do postawienia na kuchni. Telefon … zadowolony Hen melduje, że już są w Polsce. Jakim cudem?! Przecież nie mają helikoptera! Okazało się, że wyjechali przed pierwszą w nocy. Szaleńcy!
Hen jeszcze nie zagrzał miejsca w domu a już myśli o następnym wyjeździe. O polerowaniu burt, szorowaniu i olejowaniu pokładu. Dobrze, że łajba nie ma żeńskiego imienia, bo chyba bym małpę znienawidziła. A Pomimo, pomimo wszystko lubię.
2 komentarze
Basia
Piękny Pomimo, szkoda, że nas nie da sie tak odrestaurować cha cha cha
admin5738
Masz rację, przydałoby się tu trochę szpachli, trochę szlifu i jak nowe.