Zapoznanie

Już wiadomo, że polubiliśmy Grand Soleil, ale należało ją lepiej poznać i zaprzyjaźnić się. Hen od razu przystąpił do zaglądania we wszystkie zakamarki: gdzie jaka pompa i do czego, gdzie akumulatory, jakie przyrządy nawigacyjne i jak się je obsługuje. No i oczywiście spisywanie listy co trzeba zmienić, żeby dostosować no naszych niesprawności. Na pierwszym miejscu znalazł się trap, który musi zostać poszerzony, bo „krakowiaczkiem” o kulach to jakoś kiepsko wychodzi. Następnie wyższe relingi na burtach – zdecydowanie łatwiej jest trzymać się poręczy na wysokości 90 cm niż 30 cm niżej i kombinować z wypiętym zadkiem jak zrobić następny krok. Kolejne pomysły to rusztowanie na panele słoneczne, pod które można byłoby również podwiesić ponton. Teraz ponton leży na dziobie i albo przykrywa luk kotwiczny albo zasłania okienko w kabinie dziobowej. Wymiana lin cumowniczych, bo ciężkie i grube – a ja nie mam siły nimi dobrze rzucić na brzeg itd. i tp.

spisywanie listy co trzeba przystosować

Ja natomiast przystąpiłam do pomiarów kabin, materacy, półek i szafek –  inwentaryzacja całej łajby (takie zboczenie zawodowe). Potem kuchnia:  gdzie co można ułożyć, co trzeba przywieźć z domu, by ułatwić życie Cookowi (czyli sobie).

Potem zwiedzanie mariny: recepcja, warsztaty naprawcze, sklepiki, knajpka (niestety już po sezonie zamknięta). No i okolice: sklepy spożywcze, budka z chlebem i świeżutkimi „burkami”, sklepy rybne no i oczywiście knajpki. Z głodu umrzeć to tu się nie da. Z pewnością też o odchudzaniu trzeba zapomnieć.

Marina duża. Ma 370 miejsc na wodzie i 120 na lądzie.
Oczywiście jest wszystko, co potrzeba do obsługi jachtów
Miasteczko Murter wieczorem. Knajpka obok knajpki.

Przyszedł czas na opuszczenie portu i oglądanie okolic od strony wody.

wypływamy z portu
Tuż obok mariny.
Błękit z lazurem, Lazur z błękitem. Cóż więcej trzeba?

Nawet jedną noc spędziliśmy na kotwicy.

 Kapitan zarządził szkolenie załogi pt.” człowiek za burtą”. Wyrzucony za burtę kapok i podpływanie tak, by go można było wyłowić. Różnie to wychodziło, w każdym razie kapoka nie straciliśmy. Może i człowiek uszedłby z życiem?

She cook za sterem a mina kapitana hm… bez komentarza.

Powrót do portu i zacumowanie na swoim miejscu nie były łatwe. W marinie straszna ciasnota a łajba duża. Nasza Navigare to łupinka w porównaniu z tą. Grunt, że kapitan dał radę i nie porysował sąsiadów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *