Kolejny wyjazd roboczy 18 – 26 maja 2022 r.

Zaraz po powrocie z Chorwacji Hen szczęśliwy, że to, co najważniejsze już zrobione, zabrał się za szykowanie kolejnych elementów na łajbę.

Trzeba wymienić szoty – bo się poprzecierały. Z jednej cumy już wiszą frędzle więc też do wymiany. Poza tym uchwyt do drabinki trzeba trochę zmienić no i zrobić reling przy maszcie, żeby była wygoda przy obsłudze wszystkich „sznurków”. Poza tym jeszcze wyszorować pokład i zaolejować, wypolerować burty, umyć lustra pod solarami bo wyglądają strasznie itd. itp… Lista prac zrobiła się bardzo długa a i lista zakupów wcale nie krótsza.

Ja też mam zaplanowanych mnóstwo spraw do załatwienia a Hen jest mi niezbędny jako kierowca. Więc co dzień coś się dzieje. W dodatku pralka nawaliła a naprawa jest nieopłacalna i trzeba kupić nową.

Wyjazd zaplanowany na środę 18.05. Samochód pakowny, więc oprócz rzeczy na łajbę jedzie transport jedzenia – konserw i słoików dla sześcioosobowej załogi, która będzie pływać w drugiej połowie lipca. Wraz z jedzeniem jedzie głowa rodziny – Waldek. Wypakuje prowiant i będzie pomagał w pracach.

Plan jest taki, że Hen we wtorek pojedzie do Waldka, tam dopakują prowiant, przenocują i wyruszą rano we środę. Oczywiście w ostatniej chwili plany trzeba było nieco skorygować. Samochód wrócił dość późno wieczorem z warsztatu. Pakowanie  też trochę czasu zajęło, więc wyjazd nie wieczorem a rano we środę. Mówiłam, że przecież nic ich nie goni, mogą o jeden dzień później wyjechać, żeby wszystko na spokojnie zorganizować. Ale na upór faceta jeszcze nikt lekarstwa nie wynalazł.

Środa godzina 4,30 Hen zbiera się w drogę. O matko! Koszmar! Przecież jeszcze ciemno! Porządni ludzie o tej porze śpią! Zwlekłam się z łóżka, ale czuję, że moja dusza jest bardzo odległa od ciała. Mózg pewnie gdzieś buja w obłokach razem z Morfeuszem. Z ogromnym wysiłkiem zrobiłam kawę, spakowałam wrapy zrobione wczoraj. Miałam ogromną chęć wrócić pod kołderkę, zebrać do kupki ciało, mózg i duszę i połączyć je w całość, ale…. Hen jednak doszedł do wniosku, że miałam rację mówiąc żeby po drodze gdzieś przenocowali. No i musiałam napić się kawy i zasiadłam do komputera, żeby znaleźć niedrogi i przyzwoity nocleg na Węgrzech ale bliżej granicy słoweńskiej, bo do poprzednich przyjeżdżaliśmy trochę za wcześnie.

Myślenie o 5.00 rano nie jest moją mocną stroną – powiedziałabym nawet, że sprawia ból. Ale udało się. Nocleg zarezerwowany w miasteczku Körmend.

Pomogłam spakować do samochodu ostatnie klamotki i jedzenie na drogę, pomachałam na do widzenia i… już nie poszłam spać, bo kawa zaczęła działać.

  Dziś jeszcze tylko czeka mnie spotkanie z klientką, montaż nowej i zabranie starej pralki i… nie wiem co jeszcze. Może wystarczy?

Już z drogi Hen zadzwonił, że ma do mnie pilną sprawę. Kończy się ubezpieczenie małego autka no i… zapomniało mu się zapłacić. Ubezpieczyciel przysłał mu sms z powiadomieniem parę dni temu ale jakoś wyleciało mu z głowy. Nic dziwnego, cały czas w pędzie, zakupy, praca w garażu itd. Ciało w domu a dusza w Chorwacji. Ech….

Postaram się podczas jego nieobecności, oprócz pracy, trochę nacieszyć się ogródkiem.

tulipany i szafirki w dwóch kolorach
tulipany wiele odmian i kolorów
ostatni nabytek
donice też już wypełnione
rhododendron staruszek jak zwykle niezawodny
wisteria

Nie bardzo jednak mogę się cieszyć, bo chłodno, wiatr, deszcz albo wszystko na raz.

Zaś z Chorwacji mam doniesienia – żar, patelnia, 29 stopni. Trudno pracować bo upał… a ja tu palę w kominku, siedzę przy kompie w zimowych papuciach bo zimno. I gdzie tu sprawiedliwość?

Teraz już tylko lakoniczne codzienne doniesienia i dokumentacja fotograficzna.

Piątek – 20.05.

Wypakowanie reszty przywiezionych dóbr. Na pierwszym planie skuterek elektryczny kapitana przerobiony i udoskonalony wraz z wózkiem – przyczepką.

Jak widać, bezchmurne błękitne niebo.

Sobota – 21.05.

Montowanie drabinki kąpielowej. Było kilka prób zamontowania drabinki i platformy kąpielowej na lewej burcie. Najpierw okazało się że platformę kąpielową trzeba skrócić, bo kłopot z zamocowaniem i stabilnością. Potem okazało się, że drabinka ze szczeblami jest niewygodna (szczeble wrzynają się w bose stopy) no i za krótka. Kiedy drabinka została wymieniona na dłuższą i ze stopniami, okazało się że zbyt mocno naciąga relingi i trzeba wymyślić całkiem coś innego.  Hen doszedł do wniosku, że najlepiej będzie montować na rufie – i oto ona.

A to kolega Waldek – człowiek do zadań specjalnych.

Malowanie łańcucha, co 5 m inny kolor żeby gołym okiem było widać na jaką głębokość spadła kotwica. Kolory: czarny, niebieski, czerwony, biały, zielony, żółty.

A do tego rymowanka: Ziemia, niebo, dach. Ściana, trawa, piach.

Niedziela 21.05.

Nadal malowanie łańcucha (po drugiej stronie)

Założony pokrowiec na wskaźniki. Poza tym porządki w linach – wymiana szotów i jednej cumy.

ktoś tu się ukrywa?
szot na kabestanie – ale pięknie!

Poniedziałek. 22.05.

Pompowanie nowych obijaczy (nazwanych przeze mnie obibokami), mycie starych i podpisywanie wszystkich, żeby w razie jak się któryś zgubi, mógł wrócić do właściciela. (jeden już straciliśmy w niewiadomych okolicznościach).

Flamaster olejowy ponoć trwały i niezmywalny albo nie pisał, albo robił kleksy. Ale wyszło całkiem dobrze.

Wtorek 23.05

Szorowanie pokładu – ballada na cztery ręce i dwie szczoty.

Człowiek do zadań specjalnych i jego zadanie specjalne.
teraz trzeba poczekać aż wyschnie

Środa 24.05

Olejowanie pokładu – będzie pięknie!

widać różnicę
Hen chyba zadowolony z efektu
Skrzyneczka na buty, która jest jednocześnie schodkiem wraca na miejsce.
no i pokład jak nowy

Zakończenie prac. Porządki, układanie, pakowanie bo jutro jeszcze przed świtem powrót do domu.

porządeczek w bakiście
Wreszcie trochę luzu przy czyściutkim, olejowanym stoliku.

Koniec pracy i gorące (jak chorwackie słonko) podziękowania za pomoc. Należy się Waldkowi medal za wkład pracy na pokładzie „Pomimo”, niestety nie posiadamy takiego, ale może coś wymyślimy.

czwartek 26.05

Wyjątkowo dobrze spałam. Wiem, że chłopaki w drodze od wczesnego rana a właściwie od późnej nocy, a ja dodzwonić się nie mogę. Czekam…. O 13,14 wreszcie dzwoni Hen. Okazało się, że musiał zresetować telefon, bo ten nie nadążał za zmianą krajów i operatorów. Są już na Słowacji około 190 km od granicy polskiej. Wyjechali o 4,20 w nocy. Ale wiem, że najgorsze przed nimi – czyli polskie drogi.

Hen dojechał do domu ~21,00 opalony, ale raczej nie wypoczęty a mocno zmęczony.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *