Powiało sirocco – „załoga świeżaków” poznaje żeglowanie. 03.07. – 16.07.2025 r.
Kapitan pobył parę dni w domu, ale miejsca nie zagrzał, bo od razu zaczął się szykować na kolejną eskapadę. 06-go lipca ma pojawić się załoga w składzie: Konstanty i jego dwie córki. Jedna dorosła – Hanna i druga prawie dorosła – Paulina. Ponieważ będą oni pierwszy raz w życiu pływać pod żaglami poddałam pomysł, aby Hen zabrał swojego wnuka Stanisława i mianował go pierwszym oficerem. Staś pływał już z nami w Chorwacji i ogólnie to „ogarnięty” chłopak i chyba ma smykałkę do żeglowania. Tak też się stało. Stanisław przyjechał do nas we środę, a w czwartek 03.07. raniutko wyjechali do Włoch.

Nocleg zabukowałam im na campingu w miejscowości Maghera koło Wenecji [https://venezia.huopenair.com/pl] Do przejechania mają około 1300 km. Dotarli na miejsce późnym wieczorem. W piątek 04.07. dojechali do mariny i oczywiście przeżyli szok termiczny. Nie dość, że zmęczeni podróżą, to jeszcze słonko mocno daje się we znaki. Coś tam wypakowali z samochodu i padli.
Następnego dnia (sobota) ogarniali trochę łajbę przed przybyciem załogi a także wybrali się po zakupy. I tyle wiem na temat. Zarówno Henryk jak i Stanisław są raczej mało wylewni jeśli chodzi o relacje. Jak nie wyciśniesz, to się nie dowiesz.
06.07. niedziela
Hen jedzie po załogę na lotnisko w Bari. Po drodze do mariny robią zakupy w „Famila”. Chyba sklep im się spodobał, bo przepadli w nim na dłuuuugo.

Już jest komplet. Kapitan, jaki jest każdy wie, więc portretu nie ma.




Dzień przeznaczony na szkolenie, powlekanie pościeli, poznawanie łódki.
07.07. – poniedziałek
Szkolenie załogi z BHP i podstawowych prac bosmańskich. Potem zwiedzanie miasta.









08.07. – wtorek
Około 10:00 opuszczenie bezpiecznego portu – wypłynięcie w morze. Wiatr sprzyjający, więc na żaglu (foku) płyną na południe.






Około 14:00 kotwiczą w zatoczce.






Do wieczora rozrywki wszelakie.
09.07.- środa
Około 8:00 podniesienie kotwicy – kurs Manfredonia.
Neptun postanowił zabawić się ze „świeżakami” spiknął się z bogiem wiatru Austerem (bóg wiatru południowego) i tak dmuchnęli sirocco prosto w twarze, że silnik nie dawał rady, a fale bujały jak w wesołym miasteczku. Tylko załodze całkiem do śmiechu nie było. Wiało 37 kts czyli 68,5 km/h. Starszy majtek z młodszą „majtką” bili pokłony wszystkim znanym bogom. Ale chyba pomylili Neptuna (rzymskiego) z Posejdonem (greckim) i tylko go rozzłościli. Po półtorej godziny walki z żywiołem zakotwiczyli.


Po pięciu godzinach „wesołego miasteczka” postanowili poszukać lepszego miejsca na rzucenie kotwicy.
Po kolejnych trzech godzinach szalonej huśtawki zakotwiczyli nieco bliżej Manfredonii. Może jakoś doczekają rana, bo wiatr ma się uspokoić. Tak mówią prognozy.

10.07. – czwartek
Jak tylko zaczęło świtać (godz. 5:00) wyruszyli w stronę bezpiecznego portu. O 7:40 byli już w marinie.

Po odpoczynku i odespaniu Neptunowych rozrywek załoga poszła na spacer i zwiedzanie miasta.






11.07 – piątek
Hanna namówiła całe towarzystwo aby pojechać na plażę widzianą od strony wody. Chyba ma dar przekonywania!










12.07. – sobota
Załoga nie zniechęciła się igraszkami Neptuna i chciała jeszcze raz wypłynąć. Niestety wypłynęli na krótko, bo znów mocno wiało a w dodatku rolka kotwicy została uszkodzona i trzeba było wrócić. Spędzili więc czas w miasteczku.







13.07. – niedziela
O barbarzyńskiej godzinie 4:00 pobudka, bo trzeba jechać na lotnisko. Załoga wraca samolotem a Hen i Stanisław ogarniają łódkę, pakują bambetle, które trzeba zabrać do domu albo do prania, albo do naprawy.
14.07. – poniedziałek
Pracowity dzień. Klar na łajbie.
15.07. – wtorek
Powrót do domu i nocleg na campingu w Maghera.
16.07. – środa
Mam chłopaków w domu – całych i zdrowych, choć mocno zmaltretowanych podróżą.