Przeprowadzka – styczeń 2025
Chętni do pomocy w przeprowadzce są – nawet za wielu. Potrzebny jest kierowca i załoga w liczebności od 3 – 6.
Jeśli dużo ludzi to i duży samochód. A więc wynajem i większe koszty autostrad, promu itp. Stanęło na tym, że będzie jednak trzech załogantów + kierowca i pojadą małym, oszczędnym autkiem. Teraz trzeba być cały czas gotowym do drogi, „wstrzelić się” w okienko pogodowe i „na gwizdek” wyruszyć. Po wielu zawirowaniach i obserwacjach pogody Paweł – kapitan rzucił hasło „jedziemy”! Był to wtorek 14- go stycznia. Czterometrowe fale na Adriatyku uspokoiły się, ma wiać pięknie w zadek. Dojechaliby we środę, a wieczorem tego dnia jest prom do Ancony. Wszystko się układa tylko że… jeden potencjalny załogant ma pogrzeb, drugi umówione badania trzeci coś tam i du… zimna!
Hen rzuca hasło Waldkowi, czy nie pojechałby jako kierowca [wcześniej nie był on „na liście”]. Waldek pyta –„A kiedy?”. Hen mówi – „Dziś wieczorem!” Na co Waldek – „dobra – zbieram się!”. Dzięki Waldeczku!
Niestety nie dało się załatwić trzeciego załoganta, trzeba było wyprawę odwołać i czekać na kolejne „okienko pogodowe”.
Paweł znów obserwuje prognozy i wiatry. Dzwoni, że trzeba jechać we czwartek 23.01.
Pojadą we trzech: Paweł kapitan, drugi Paweł, którego znają z żeglugi po oceanie, Hen i oczywiście niezawodny Waldek jako kierowca.
Wszystko dobrze, ale trzeba trochę skorygować plany, bo prom do Włoch będzie dopiero w niedzielę. Waldek czekałby bez sensu na prom, a potem załoga w Manfredonii czekałaby na Waldka.
Stanęło na tym, że pojadą do Murteru samochodem. Waldek wróci w dogodnym dla siebie tempie do Polski a załoga wróci samolotem z Bari. Jedyny problem, to jak dostać się wcześnie rano na lotnisko.
Napisałam oczywiście do Pani Rity – szefowej mariny. Kochana kobieta odpisała szybko, że uprzedziła marinero o przybyciu „Pomimo” w niedzielę. Poinformowała, że mamy już zarezerwowane miejsce nr 6 przy kei H i dała namiar na Pana Giancarlo, który odwiezie żeglarzy na lotnisko.
Zaczęło się sms-owanie z Giancarlo – „o której godzinie, gdzie i za ile”. Transfer na lotnisko będzie droższy od samolotu ale nie ma wyboru – to ~240 km w obie strony dla kierowcy.
Ufff… trochę zeszło ze mnie powietrze, że wszystko załatwione. Paweł kupił bilety na samolot, ja ogarnęłam transport na lotnisko, teraz wszystko w rękach Jowisza, Neptuna, Eola i spółki.
23.01. – czwartek
Hen jedzie ~16,00 po Waldka, po 17-tej przyjeżdżają Pawły, zostawiają u nas samochód i ~18,00 wszyscy wyruszają w drogę. Z drogi dzwonią, że mżawka i średnio fajnie.


Docierają do Murteru w piątek 24.01. ~10,00. Mają tu sporo rzeczy do załatwienia. Trzeba w kapitanacie opłacić „pliavę” czyli haracz za cały rok pływania po wodach Chorwacji i nie ważne, że tylko dobę będą na tych wodach przebywać. Potem odebrać z recepcji zapasowy klucz od łajby. Odebrać naprawiony żagiel i założyć go. Zatankować wodę a potem paliwo.







Waldemar miał parę godzin na odpoczynek przed drogą powrotną.
~14,00 Hen z dwoma Pawłami wypłynęli. Od czasu do czasu dostawałam od nich informacje gdzie są. A sama co chwilę patrzyłam na „windy.com” i widziałam, że wiatr jest bardzo mizerny i w dodatku w mordziulę.







25.01. – sobota – rano otrzymuję sms-a, że są na wyspie Vis aby zatankować paliwo. Teraz muszę czekać cierpliwie aż dopłyną na miejsce.




W niedzielę 26.01. o godz. 7:27 dostałam wiadomość od Pawła, że za 3-4 godziny zacumują w Manfredonii. Minęło trochę więcej czasu bo płynęli halsując i dopiero o 13.05 – zacumowali na miejscu. Po drodze zatrzymała i sprawdzała dokumenty Guardia di Finanza. Nie wyglądali na imigrantów więc popłynęli dalej. Teraz szczęśliwi bo słoneczko świeci i cieplutko jak dla ludzi z północy. Oni w T-shirtach siedzą w kokpicie i popijają „Cuba Libre” a „tambylcy” maszerują w ciepłych bluzach.


W poniedziałek bladym świtem, a raczej jeszcze nocą, punktualnie o 4:30 Giancarlo odebrał z mariny dzielnych śmiałków i zawiózł na lotnisko. W południe mogłam już wszystkich uściskać. Ugotowałam w niedzielę risotto żeby mieć czym ugościć. Byłam z siebie dumna, bo było pyszne. Tylko hm… w poniedziałek zrobił się z niego kit. Zakitowałam więc chłopaków i rozjechali się do domów.
Paweł jeszcze wieczorem przysłał zdjęcia i skrótowy opis przeprawy przez Adriatyk. Oto relacja:
24. 01. – Piątek. Murter
– 13:40 uruchomiono silnik
– 13:45 stacja paliw, zatankowano do pełna
– 13:55 odpływamy



– pełne zachmurzenie, +12st. wiatr 2B z N. Po zorientowaniu się, że śruba słabo ciągnie i wiatru może być mało, decyzja żeglugi (przeważnie diesel z żaglami) w kierunku Vis.
25.01. – Sobota


– po pokonaniu 59,4NM, o 07:30 tankowanie jachtu do pełna (60,3 litra) w miejscowości Vis i natychmiastowa dalsza żegluga.

– godzina 14:00 na lewym trawersie wyspa Sušac (będzie widoczny do nocy, ponieważ prędkość nie powala)








– godzina 19:30 zbliżenie do wyspy Palagruža wiatr 10-14 węzłów w twarz. Zwrot w lewo żeby odejść od skał Palagruzy (nazwa adekwatna do wyglądu) gruz w morzu 🙂



26.01. – Niedziela
– godzina 00:20 zwrot przed rutą (Ruta = autostrada dla statków), ruch statków, którym musimy ustąpić pierwszeństwa

– kolejny unik przed statkami
– godzina 02:30 majaczą światła brzegu włoskiego, wiatr do 30 węzłów, my też przyspieszamy



– godzina 05:30 na wysokości miejscowości Eufemia kontrola Guardia di Finanza. Podpłynęli znienacka, zaciemnieni, następnie włączyli szperacz i koguty, chyba po to, żeby przestraszyć. Łączność na kanale 13, wypytywanie skąd, kiedy, dokąd, ile osób, nazwisko itp. – po 20 minutach odpłynęli. Potem jeszcze raz pojawili się koło nas ale już nie zaczepiali.






Jest bardzo zimno o brzasku. Żeglujemy wzdłuż wysokich, pięknych brzegów Półwyspu Gargano powoli rozświetlanych przez słońce.

– godzina 09:00, wiatr słabnie i zmienia kierunek na jeszcze mniej korzystny, więc halsowanie.
– Ostatnie mile wolniutko na silniku (na wszelki wypadek, dolana rezerwa paliwa z kanistra).



– Widać konstrukcje portowe Manfredonii. W główkach portu, na kanale 74 przywołujemy marinero, który wskazuje nam miejscówkę i pomaga cumować.


– godzina 13:00, stoimy na miejscu (keja H stanowisko nr 6).
– przepłynęliśmy 177,3 mile morskie
– klar jachtu, prysznic
– cudowne ocalenie 🙂
Nocami sterowały dwa Pawły na zmianę tzn. jeden płynął a drugi zalegał pod kocykiem w kokpicie (zmiana uznaniowa, na życzenie, z zimna lub na potrzebę pęcherza). W dzień sterował Hen mając pod bokiem jednego z nas, drugi szedł do kajuty. Całą podróż musiało być pełne skupienie bo autopilot odmówił współpracy. Pewnie zapadł w sen zimowy i stwierdził, że jeszcze nie sezon. W załączniku nasza trasa.





Wielka radość, że wszystko się udało, że bezpiecznie wrócili do domów. Dziękujemy Wam Panowie za pomoc w tym przedsięwzięciu. Jesteśmy bardzo wdzięczni.
Jeden Komentarz
Kazimierz
ekstremalna eskapada ,ale dali radę super chłopaki przez duże C.
brawo !