EKG – czyli Ekskluzywny Klub Geriatryków 04.07 – 12.07.2024

od lewej: Gosia, Jurek, Alicja, Kasia.

04.07.- czwartek

Wczorajsze lenistwo wymusiło dzisiejszy zryw do pracy. Najpierw piesełowy spacer. Potem Hen obiera i trze ziemniaki na placki a ja pędzę po mąkę, bo została tylko reszteczka. Po powrocie śniadanie. Hen robi tzatzyki, które ma być zjedzone z plackami a ja walczę z odsączaniem ziemniaków a potem smażeniem. Ciężko to idzie – muszę chyba kupić lepszą kuchenkę, bo ta doprowadza mnie do rozpaczy. W dodatku olej też się skończył i znów musiałam jechać do „Tommy”. Chcę kupić olej rzepakowy (miałam słonecznikowy) ale niestety – wybór jest taki: albo oliwa albo słonecznikowy. Kupiłam wreszcie jakiś o nazwie roślinny, który miał w składzie i słonecznikowy i rzepakowy. Ponieważ placki smażą się długo w międzyczasie, myję, sprzątam, zamiatam itd…

 ~13,00 Hen jedzie do Zadaru pozbierać towarzystwo. Załoga tym razem jest w sile wieku [65 – 69 lat]. Małgosię ma zabrać z dworca autobusowego, bo ona najpierw zwiedzała Split. Miała zwiedzać dwa dni, ale odwołali jej lot i w Splicie była tylko jeden dzień. Resztę czyli Kasię, Alicję i Jurka ma zabrać z lotniska i cały komplet przywieźć na miejsce. O 14,00 Katarzyna zadzwoniła, że w Zagrzebiu przesiadają się na drugi samolot i mają drobne opóźnienie. Ja ogarnęłam co mogłam i postanowiłam odpocząć.

Zbliża się 16,00 już mi się znudził odpoczynek a na towarzystwo jeszcze trzeba poczekać.

Kasia – sternik [wdowa po kapitanie] żeglowała po wielu morzach ale dawno temu
Jurek żeglarz mazurski i Alicja żeglarka z łapanki pływała raz po morzu ale dawno temu.
Małgosia żeglarka mazurska

Załoga przyjechała dopiero ~18-tej. Rozpakowali swoje klamoty, zjedliśmy placki ziemniaczane z surówką z kapusty i tzatzykami no i zrobiło się na tyle późno, że zakupy przełożyliśmy na jutro. Potem tylko powlekanie pościeli.

oglądanie mesy i kambuza
kapitan powiesił rozpiskę wacht

Załoga koniecznie chciała iść gdzieś do knajpki i popróbować tutejszych specjałów. Oczywiście poszliśmy do Rebaca.

Jurek z Alicją [potem padł mi telefon]

Na powitanie jak zwykle Palinkowač – ziołowy likier na trawienie. Każdy zamówił co innego, żeby spróbować różnych potraw a do picia litr wina, potem drugi. Gorąco to wiadomo, pić się chce. Henryk z nami nie poszedł, bo po wielogodzinnym siedzeniu w samochodzie nogi mu spuchły i wolał  poleżeć i odpocząć. Wesołe towarzystwo po powrocie jeszcze trochę pobałaganiło w kokpicie i dobranoc.

05.07. – piątek

Kawa, donicosik [spacer z psem] a potem z Małgosią do miasteczka po pieczywo i warzywa. Przede wszystkim trzeba kupić „burki” na śniadanie, żeby spróbowali jak to smakuje. A jest to pieczywo z ciasta filo z różnymi nadzieniami.

Po śniadaniu [burki zjedzone ale bez zachwytów] zrzutka do wspólnej kasy i jazda do Plodine po zakupy na cały rejs. O matuś!!! Towarzystwo rozlazło się po całym sklepie i każdy coś donosił do wózka. Jurek biegał do czytnika cen i sprawdzał, bo jakiś bałagan z cenami był na półkach. Ja wypatrzyłam wino za 2,90 € litr – cena okazała się prawdziwa, ale butelka była ostatnia. Zakupy trwały bardzo długo i została wydana cała kasa, bo jeszcze w Tommy zostały kupione wina w 3l kartonikach.

Z portu wypłynęliśmy dopiero ~14 tej, więc plan, by popłynąć do Šibenika musiał być skorygowany. Płynęliśmy ładnie na foku ze dwie godziny i … wiatr zdechł.

Kasia czeka na swoją wachtę za sterem
Już jest
teraz Alicja
Małgosia
Jurek

Dalej płynęliśmy na silniku żeby dotrzeć do Kaprije na nocleg. Po drodze widzieliśmy pożar na wyspie Murter i 3 samoloty, które go gasiły. Nabierały wodę z morza i zrzucały na płonące zbocze.

Pożar na naszej wyspie

Do zatoki przy wyspie Kaprije dotarliśmy dopiero ~19,00. Pierwszą wymarzoną i jednocześnie konieczną czynnością była kąpiel. Później obiadokolacja zrobiona przez Małgosię. Makaron z piekielnie ostrym sosem i jeszcze ostrzej doprawioną sałatą. Dorwała się kobitka do pieprzu cayenne. Uchhhh!!!

Jurek został mianowany kapitanem pontonu, a Małgosia sama zgłosiła się na stanowisko „dog service” więc oboje popłynęli z psiakiem na brzeg.

dog service

Potem to już tylko piiiić po tak ostrej kolacji. Więc piliśmy i gadaliśmy do późna.

06.07 – sobota

Wykwintne śniadanie zrobione przez wachtę kambuzową w składzie Alicja + Jurek. Potem znów obowiązki wobec najmniejszego futrzanego załoganta – czyli opróżnienie stworka na brzegu. Tym razem Jurkowi nie chciało się zakładać silnika i popłynął na wiosłach. Po ich powrocie jeszcze kąpiele no i trochę przed południem wypłynęliśmy. Jak widać „słuszny wiek” jest po to żeby nie musieć się spieszyć.

Šibenik

Kierunek Šibenik i jezioro Proklijansko. Najpierw chwila na silniku, potem trochę ciszy bo płyniemy na foku, ale wpłynięcie do Šibenika i w górę rzeki Krka znów na silniku. W planach był zakup ostryg w hodowli, bo załoga chciała popróbować tego specjału. Niestety boczny silny wiatr  praktycznie uniemożliwiał odejście od pływającej platformy ze sklepikiem i trzeba było zrezygnować.

Dalej przepłynięcie pod mostem, które zawsze wzbudza emocje, bo z perspektywy człowieka na jachcie wygląda to tak, jakby maszt miał zawadzić. Potem kanion rzeki Krka aż do jeziora.

sterników dwóch

Kotwiczymy i jesteśmy trochę zawiedzieni, bo liczyliśmy na kąpiel a tu jakieś zielska pływają – jakby wyrwane z korzeniami trawy i ogólnie woda wydaje się niezbyt czysta.

będzie obiadek
Jurek prezentuje cevapy
Alicja sałatkę
A wszystko razem – pyszota
a na deser arbuz

Kambuz wydał obiad, który wpałaszowaliśmy z apetytem, bo wachta – Ala i Jurek znów podnieśli poprzeczkę. Čevapy z ziemniakami i sałatą lodową z pomidorami. Pyszota! Co ja biedna jutro wymyślę? Potem cała załoga 4 osoby +pies wybrali się pontonem na brzeg odcedzić zwierzaka i jak się później okazało – najeść się lodów.

jak widać pieseł bardzo lubi pływać pontonem

Potem jeszcze długie nocne polaków rozmowy. Nie chciało się schodzić pod pokład. Wiatr ucichł całkiem i w kabinach zrobiło się duszno.

07.07. – niedziela

Dziś moja wachta kambuzowa. Wstałam o 7,30. W nocy kiepsko spałam przez straszną duchotę. Cichutko zaczęłam przegląd lodówki, co mogę zrobić na śniadanie. Wszyscy spali. Po dłuższym czasie powoli wypełźli Henryk i Małgosia – reszta wyglądała nieżywo. Kapitan chciał wcześniej wypłynąć, więc dalsze moje krzątanie nie było już tak ciche i reszta geriatryków pojawiła się w messie. Po śniadaniu kapitan pontonu i najlepsza ciocia czterołapnego stworka popłynęli na spacer. Odcedzili i „odkupili” piesełka i szybko wrócili. 

Wiatru na razie „0”. Wypływamy rzeką znów na morze i już po chwili mamy wiatr. Mocny, ale z południa a tam chcemy płynąć !!! No i co robić ?! – dalej kotłujemy na „grot dieslu” w kierunku Primošten. Jednak tam nie dopłyniemy. Wiatr dmucha z prędkością 26 – 30 kts  6 w skali Beauforta prosto w nos. Płyniemy z zawrotną prędkością 1,5 węzła czyli niecałe 3km/h bujani na wysokich falach. Fajnie jest i nikt nie rzyga.

na chwilkę podniosłam się z mojego miękkiego siedzonka i natychmiast zostało zajęte

O 16,30 kotwiczymy w zatoce Luka Grabarnica. Jest spokojnie i czyściutka woda do kąpieli.

Jednak najpierw robię obiad. Miałam nadzieję, że nie będę musiała, bo kapitan wywiezie pontonem załogę do Primoštenu do knajpy. No cóż!!! Jutrzejsza wachta będzie miała luz, a ja muszę coś wykombinować. Spaghetti, sos ze słoika wzbogacony o czosnek, przyprawy i cevapy z wczorajszego obiadu pokrojone w kosteczkę. Ser do posypania i jest! Dziewczyny pozmywały mimo, że to moja wachta. Chwila odpoczynku i chlup do wody. Kąpiele, mycie głów – sprawdzamy jak zadziała odżywka w połączeniu ze słoną wodą. Cieszymy się jak dzieci.

Jeszcze tylko odsikanie futrzaka. Oczywiście kapitan pontonu Jurek i dog service – najlepsza ciocia Pirata. Małgosia spaceruje z nim pokonując różne przeszkody na brzegu i sprząta produkcję malucha (zaciera ślady). Koniecznie trzeba tu wspomnieć o Alicji, która została „silnikową” bo jej najlepiej wychodzi utrzymywanie silnika [w pionie], kiedy jest spuszczany na linie do pontonu.

Kasia jest od zadań wszelkich – głównie locji oraz obsługi sznurków i szmat, bo ma doświadczenie morskie. Gdy ponton popłynął na brzeg zapytałam reszty załogi czego chcą się napić. Wszyscy poprosili o wodę z sokiem! O zgrozo! Cofamy się do przedszkola ?! Jurek z Gosią po powrocie też chcieli wodę z sokiem. Gdzie jest EKG?! Jak już wszyscy nachłeptali się wody na stoliku stanął trzylitrowy kartonik wina. Ufff klub wraca do normy.

08.07. – poniedziałek

Jak wstałam ~8,30 kapitan siedział już w kokpicie a wachta Kasia i Gosia urzędowały w kambuzie i robiły kawę. A tak w ogóle ten nasz EKG jest bardzo rozkapryszony. My z kapitanem po ludzku – rano kawa z mlekiem. A reszta? – O matuś! A to kawa bezkofeinowa, to herbata czarna z cytryną, to herbata z melisą, to owocowa. No i weź tu dogadzaj staruszkom.

Widać w oddali Primošten

O 8,50 kapitan odpalił silnik, Jurek pobiegł do kotwicy i ku zdziwieniu reszty wcześnie [niemal bladym świtem] odpłynęliśmy. Śniadanie podano w kokpicie. Po śniadaniu postawiliśmy foka i wiatr po chwili jak na złość zdechł. Hen poinformował, że płyniemy z zawrotną prędkością 300 m/h – hm… trochę jakby wolno. Zwijanie żagla i znów silnik. Gdy tylko trochę dmuchnęło wiara „rzuciła” się do stawiania żagla. I tak ~11,00 dopłynęliśmy do celu czyli Primoštenu. Załoga trochę marudziła, że tak wcześnie i zastanawiała się co robić, ale szybko wymyślili i chlupnęli do wody – tym razem z kapitanem włącznie. Banda sześćdziesiątek ++ bawiących się jak dzieci.

kapitan wlewa sobie chłodną wodę do pianki, bo mu się za ciepło zrobiło
Alicja dostała od Małgosi „pampersa” do pływania.
Dwa nadmuchane wałeczki i siatka między nimi.
A to „łódź podwodna”. Szwenda się toto po zatoce a turyści przez szklane dno, mogą się pogapić na piasek i życie podwodne, jeśli takie tam istnieje.
ja też się wypluskałam do woli

Po kąpielach towarzystwo się  przebrało, spakowało śmieci a kapitan dwójkami wywiózł na ląd. Do pierwszej dwójki Kasia i Gosia dołączył Pirat. Henryk wrócił po Jurka i Alicję i w drodze powrotnej odebrał opróżnionego futrzaka. Wachta kambuzowa je w miasteczku, a my we dwoje na jachcie flaczki ze słoika. Aż do ~20,00 my na wachcie kotwicznej przekładaliśmy swoje ciała z boku na bok a załoga szalała w miasteczku. Zaczęło bardzo bujać. Fala z morza wchodziła do zatoki i z rozmachem majtała wszystkimi zakotwiczonymi jachtami. Zejście w takich warunkach do pontonu nawet dla sprawnych nie jest łatwe, a dla Henryka to prawdziwe wyzwanie. Po przywiezieniu Ali i Jurka z zakupami, Jurek zaproponował, że to on popłynie po Gosię i Kasię. Chyba przywiązał się do swojego stanowiska kapitana pontonu.

Wieczór spędziliśmy przy śliwowicy.

09.07 – wtorek

Świetnie się spało, bo całą noc bujało.

Kambuz objęli Ala i Jurek – znów urozmaicone śniadanie – dla każdego coś miłego. Potem rozważanie czy wywozić futrzaka na brzeg. Zafalowanie bardzo duże. Wszyscy muszą być zaangażowani. Zakładanie silnika, trzymanie pontonu itd. Pies ma w łazience rozłożony podkład, na który może się załatwić i doskonale o tym wie. Załoga jednak poświęca się dla małego stworka. Kolejny sztab ludzi na jego usługi. Jurek z Małgosią – stały skład popłynęli na brzeg i wylądowali na plaży nudystów.

Jurek wrócił bez szczególnych wrażeń a Gosia stwierdziła, że nawet było na co popatrzeć 😉 .

~11-tej załoga przygotowała grota do ewentualnego postawienia. Zdjęcie tzw. konika, odpięcie Lazy Jacka, przygotowanie lin itp. O 11,20 zejście z kotwicy. Słońce praży bezlitośnie. Heliosie zlituj się! Trochę później możemy już stawiać dwa żagle – nareszcie! Ale żeby za fajnie nie było, to wiatr w mordziulę dmucha i trzeba halsować. Tym razem nam się nigdzie nie spieszy. Załoga żeglarzy wprawdzie głównie mazurskich, ale jednak żeglarzy. Jedynie Kasia sternik i opływana po morzach, bo jej mąż Wojtek był kapitanem. No dziś można powiedzieć, że wreszcie pożeglowaliśmy.

uczę się robić selfi
stawianie grota
klarowanie lin
płyniemy
halsowanie wymaga trochę pracy
Ooo jaki ładny przechył !
O ho! ciągnij ją!
kapitan z zastępcą
ulubione miejsce Pirata

Koło 17,00 zakotwiczyliśmy przy wyspie Zmajan i napadły na nas osy. Na dwie łapki biliśmy wroga. Wróg odstępował, po czym za jakiś czas atakował ponownie.

Przy wywieszaniu obijaczy okazało się, że jeden sam się odwiązał z linki  [widocznie przy bujaniu] i chlupnął do wody. Kasia dzielnie natychmiast, bez zastanowienia, tak jak stała, wskoczyła za nim, ale wiatr i fale tak szybko go zabierały, że musiała się poddać i wrócić.

dzielna Kasia po pościgu za obijaczem robi za miss mokrego podkoszulka

W wielkim pośpiechu założono silnik do pontonu i stały skład  pontonowy Jurek i Małgosia wypłynęli w pościg. Dorwali uciekiniera tuż przed skalistym brzegiem.

Po desancie z futrzakiem na ląd odkryliśmy, że kudełki stworka posklejane są małymi rzepkami no i było trochę dodatkowych, nieprzewidzianych zajęć. Ja trzymałam powarkującego delikwenta a dwie ciotki Kasia i Gosia wyszukiwały rzepów i wycinały je razem z futerkiem nożyczkami, żeby nie sprawiać maluchowi bólu.

Potem tradycyjnie: chlupnięcie do wody, pogaduszki i spanie. W kajutach duszno i gorąco, więc Gosia i Jurek postanowili spać w kokpicie. No tak, kto pierwszy, ten lepszy. Więcej miejsc leżących w kokpicie nie ma, a każdy by chciał taki hotel milion gwiazdkowy.

10.07. – środa

Śniadanie, dog service, kąpiele. Pieseł też wykąpany. Wiadomo, że psy umieją pływać ale Pirat nie lubi chwalić się tymi umiejętnościami. Jednak po kąpieli ochłodzony i wyraźnie zadowolony patrzył z zaciekawieniem na swoich ludzi pluskających się w wodzie. Potem biegał po pokładzie jak szalony – włączył suszarkę do włosów. Przy wchodzeniu, woda wydaje się zimna ale dziś było rewelacyjnie. Aż nie chciało się wychodzić. Henryk kąpie się w piance i oczywiście siedzi w morzu najdłużej ze wszystkich.

O 11,45 wybranie kotwicy i płyniemy dalej w kierunku Murteru, bo Kasia musi zdążyć na samolot.

Kasia i Jurek pomagają w stawianiu grota [pompują] – widok z messy

Po 10 minutach stawiamy oba żagle i płyniemy halsując do 16,20. Cieszymy się ciszą, słońcem, wodą i widokami.

O 16,30 kotwiczymy przy wyspie Murter w zatoce Kosirina. Jutro już tylko krótki odcinek na drugą stronę wyspy do mariny. Teraz gotuję obiad. Ziemniaki z jakimiś resztkami mięsa i kiełbaski, surówka i jogurt lekko posolony i rozcieńczony wodą taki na wzór tureckiego ayranu. Zatoka Kosirina okazała się być zatoką nagusów. Stanowili oni ~połowę populacji campingu. Trochę śmiesznie wyglądają białe jeszcze nie opalone zadki wystawiane do słońca albo czerwone jak u pawiana te, które już chorwackie słonko zdążyło przypiec. Pewnie efekt końcowy będzie OK, ale ani pochwalić się nim na ulicy, ani w pracy. Samemu też zadek trudno oglądać. Ale co kto lubi – mnie nic do tego.

11.07 czwartek

Rano kawa, śniadanie i ostatnia morska kąpiel załogi.

10,30 wyciągnięcie kotwicy, chwila na silniku i stawianie żagli.  Znów błoga cisza, a właściwie chlupanio-mlaskanie fal. O to chodzi w żeglowaniu. Koło 14,00 byliśmy już w porcie. Udało się zacumować bez kłopotów, bo miejsce po sąsiedzku było puste. Wszyscy po kolei biegli do łazienki pod prysznic, żeby zmyć z włosów i ciał masę solną. Śmieszne jest wrażenie, jak po kilku dniach morskiego, lekkiego bujania wyjdzie się na betonową keję i ma się wrażenie, że jest ona z gumy. Ugina się pod nogami. A siedzenie na kibelku [na stałym lądzie] przypomina siedzenie na huśtawce.

Na obiad – placuszki z cukinii robione przez Gosię i Kasię pod moim nadzorem. Po placuszkach kobitki wybrały się do barku w marinie na kawę i świeży sok z pomarańczy. Panowie zostali. Jurek trochę strzelił focha, że go zabrać nie chciałyśmy ale Alicja przyniosła mu sok w kubeczku i udobruchała.

Potem ogarnianie śmieci i ostatnia wycieczka do miasteczka po pamiątki i pieczywo na jutrzejsze śniadanie. Oczywiście na kolację wylądowaliśmy u Rebaca.

Gosia, Jurek i Ala
Kasia i kapitan
medaliony w sosie grzybowym
gnocchi z krewetkami
sałatka „Rebac”
blitva
pljeskavica

12.07.-piątek

Ostatni dzień EKG. Pakowanie maneli, zdejmowanie pościeli, mycie pokładu, sprzątanie messy, kambuza i łazienki. Przed 12,00 Hen odwiózł towarzystwo do Zadaru.

gotowi do drogi

Kasię na lotnisko, Gosię, gdzieś do jednego hotelu a Jurka i Alicję do drugiego. Wrócił po kilku godzinach skonany. Oczywiście wlał w siebie hektolitry picia. Nie mieliśmy ochoty na jedzenie więc pojechałam do barku po sok z pomarańczy. Swój wychłeptałam duszkiem zanim pan barman wycisnął drugą porcję do termosu dla Henryka. To trochę postawiło nas na nogi. A właściwie – oszukuję – nie postawiło na nogi ale spowodowało, że nie padliśmy jak muchy po muchozolu. Nawet daliśmy radę resztką sił zrobić pranie. Dopiero wieczorem zjedliśmy trochę kurczaka, którego musiałam przyrządzić żeby nie wyszedł sam z lodówki. Kurczak + mizeria mocno schłodzona. Siedzieliśmy przy dwóch wentylatorach nawadniając organizmy i natychmiast wypacając to, co w siebie wleliśmy.

EKG – klubie nasz – mam nadzieję, że nie zakończymy działalności na tej jednej wyprawie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *