Samotna wyprawa Kapitana 26.05 – 02.06.2024 r.
Po kilku dniach od powrotu z Chorwacji kapitana znów zaczęło nosić. Twierdził, że jak tylko skończy przerabiać swój skuterek elektryczny to pojedzie znów do Chorwacji. Po co? – Nie wiem. Mętnie tłumaczył, że musi, bo bimini trzeba założyć, bo coś tam zawieźć bo ??? załatwić… itd. A ja myślę, że chciał się urwać z domu żeby mu głowy nie truć. No skoro człowiek musi bo inaczej się udusi – niech jedzie!.
Nakupował Coca Coli, Fanty, wody mineralnej, mleka do kawy – zawiezie na łajbę. Na nic tłumaczenie, że będzie miał problem z przetransportowaniem tego z samochodu. Doskonale wiem jak to działa, bo zwykle ja ciągnę ten majdan w rozklekotanym wózku. Poza tym rozumiem zakup wody, bo jednak polska jest dużo smaczniejsza od chorwackiej ale cola?! – wszędzie taka sama. Jednak jak facet się uprze, to nie ma na to lekarstwa. On da radę, bo do skuterka wózeczek składany przyczepi, zrobi kilka kursów i wszystko będzie dobrze. Ech…„róbta co chceta”.
Wyposażyłam w żarełko na drogę : kabanosy, jaja na twardo, pomidorki, a na łajbę tradycyjnie baniak ogórków, które po drodze zrobią się małosolne. Jeszcze tylko podusia, śpiworek, bo przecież hotelu nie zarezerwował; upakować to wszystko i w niedzielę 26 maja ~7,30 wyrusza w drogę.
Grzecznie melduje się co jakiś czas gdzie jest i jak mu się jedzie. Przynajmniej to dobrze, bo trochę mniej się denerwuję. Nocował gdzieś na parkingu przy stacji benzynowej już w Chorwacji. Na miejsce dojechał oczywiście skatowany podróżą a jeszcze chorwackie słonko go dobiło.
W następne dni wiadomości mam krótkie:
1] popsuł się przerabiany z mozołem skuterek. Oczywiście nawaliło to, co w domu działało i było „fabryczne”- tego Hen nie ulepszał.
2] zepsuła się lodówka – agregat „chodzi” ale nie chłodzi. No jasny gwint! Planowane w lipcu trzy ekipy jedna po drugiej. Bez lodówki się nie da!
Jest powiedzenie, że nieszczęścia chodzą parami. A ja mówię, że psuje chodzą seriami bo w domu dodatkowo zepsuł się ekspres do kawy.
Z powodu awarii skuterka Hen dzielnie kursował piechotą z plecakiem i przenosił po kilka butelek napojów. Zrobił tak podobno 7 kursów.
Zepsuta lodówka, to większy problem, bo trzeba fachowca a tu święto – „Boże Ciało” i nie wiadomo czy serwis długiego weekendu sobie nie zrobi. Radziłam : „siedź tam dopóki lodówka nie będzie naprawiona – zrób sobie urlop, leż, odpoczywaj albo zwiedzaj i nie wracaj do domu jeśli lodówka nie będzie chłodzić.”
Na szczęście serwis w piątek pracował. W dodatku zmienił się szef. Wcześniej był młody, bardzo sympatyczny Dominik, który miał jednak względne pojęcie czasu. Teraz trochę starszy men, który powiedział, że o 9,00 ktoś przyjdzie i… zgodnie z obietnicą, punktualnie zjawił się fachowiec od lodówek.
Lodówka została naprawiona i Kapitan mógł wracać do domu.
Jeszcze tylko wspomnę o kulinarnych poczynaniach Henryka. Nie dał rady zjeść wszystkich ogórków w postaci małosolnych i lekko kiszonych. Końcówka ukisiła się bardzo. Pytał co z nimi zrobić? Moja pierwsza myśl – zupę ogórkową!. No tak, tylko że – warzyw Henryk nie ma, ziemniaków też. Przypomniało mi się, że były jakieś zupki w proszku do gotowania (nie te błyskawiczne), więc powiedziałam, żeby ugotował taką zupkę, dodał starte drobno ogórki i jeszcze pogotował. Będzie ogórkowa. Potem dowiedziałam się, że był żurek z ogórkami, bo tylko taka zupka w proszku została. Chyba nie jestem ciekawa jak to smakowało.
Kapitan wrócił w niedzielę 02.06. odwiedził jeszcze swoją najstarszą córkę, a pod wieczór mnie odebrał z restauracji gdzie świętowałyśmy z moją córką jej okrągłe urodziny.
Teraz to już domowe pielesze aż do 22 –go czerwca.