15.07. – 02.08.2023
Henryk wrócił w niedzielę 09.07 przywiózł wszystkie zmiany pościeli do prania, więc pralka co dzień miała co robić [delikatnie wspomnę, że ja też]. Dobrze, że całe prasowanie zrobiła nasza Pani Edytka. Upał, a ona biedna przy żelazku.
W piątek, załoga, której większą część znamy z zeszłorocznego rejsu, przywiozła swoje klamoty, bo lecą samolotem tylko z bagażem podręcznym. Wieczorem wszystko było już spakowane i w sobotę 15.07. około 9,00 Hen wyjechał. I tyle się nim nacieszyłam ooo…
Nocował znów w samochodzie gdzieś na parkingu. W marinie był w niedzielę około 9,00. No i oczywiście słonko chorwackie dało mu niezły wycisk. Miał spróbować naprawić pompę w łazience rufowej i zszyć rozprute bimini. Nie zrobił nic z zaplanowanych zadań, bo nie miał siły. Donosił tylko, że temperatura sięga prawie 40 stopni.
Znów będę opisywać co działo się na „Pomimo” opierając się na relacjach, bo ja siedzę w domu i pracuję. No cóż… ktoś pracuje, by bawić się mógł KTOŚ.
19.07. środa
Rano przylatuje do Zadaru załoga. Hen odbiera z lotniska część załogi [Waldka, Maję i Monikę], a druga część [Justyna, Gabrysia, Artur i Wojtek] jedzie autobusem. Około 10-tej są już w komplecie na miejscu.
Resztę dnia przeznaczają na sprawy organizacyjne i porządkowe: powlekanie pościeli, ształowanie bambetli itp. i oczywiście wieczorem tradycyjnie lądują u Rebaca.
20.07. – czwartek
„Pomimo” wypływa z portu. Płyną na silniku, bo bóg wiatrów postanowił leniuchować. Jak tylko zaczął lekko dmuchać dzielna załoga postawiła dwa żagle i… wiatr zdechł. Takie psikusy Boreasz płatał kilka razy. A załoga trenowała zwijanie i rozwijanie żagli. Fajna zabawa.
Wreszcie o 16,35 dotarli do zatoczki przy wyspie Kaprije. Nawet pontonu nie chciało im się spuścić na wodę, żeby popłynąć na brzeg i pozwiedzać. Zażywali kąpieli i robili NIC – urlop, to urlop. W rozmowie telefonicznej skarżyłam się, że u nas cały dzień pada deszcz a temperatura spadła do 16 stopni. Justyna stwierdziła, że u nich też jest paskudnie, ani jednej chmurki na niebie, gorąco i nudno. No żesz… – to miało być takie pocieszenie – wredota jedna no!
21.07. piątek.
Kierunek Primošten. Stały punkt prawie wszystkich rejsów. Ale za każdym razem pojawia się ktoś, kto jeszcze tu nie był a chce zobaczyć. Najpierw na silniku, bo morze wygląda jak wyprasowany błękitny obrus. Załoga czeka na wiatr. No i doczekali się – zaczął dmuchać … „mordewind”. Przecież nie o to chodziło! W dodatku dmucha coraz mocniej aż do 40 knotów i cały czas w twarz.
Szkoda, że kierunek wiatru nie ten, co by się chciało.
Knot to inaczej węzeł czyli 1 mila morska na godzinę. czyli 40 knotów to prędkość ~74km/h
Jak wieje, to i buja. No i dwie załogantki zaczęły oddawać pokłony (i chyba nie tylko pokłony, ale też i śniadanie) Neptunowi. (Jest to wiadomość nie potwierdzona, bo nie było mnie przy tym, a relacje załogi jakieś niejasne). Na miejsce kotwiczenia dotarli dość późno bo około 18,00.
W zatoce były kłopoty z rzuceniem kotwicy. Pierwszy rzut był nieskuteczny bo kotwica nie trzymała, a przy drugim na łańcuchu kotwicznym zrobił się supeł. ( Nie wiem czym się Neptunowi narazili, ale niech sami robią rachunek sumienia. ) Na szczęście pełne poświęcenie Artura poskutkowało sukcesem.
Na kotwicy wachta kambuzowa przygotowała przepyszne danie hinduskie, wszyscy szczęśliwi chętnie napełnili brzuchy.
Wieczorem morze się uspokoiło i załoga przygotowała ponton na kolejny dzień a potem spokojne mogła podziwiać kolejny piękny zachód słońca
22.07. – sobota
Po porannej kawie i śniadaniu wszyscy wyruszyli na dwie tury na brzeg. Pierwsza tura na zakupy, a druga zutylizować odpady.
Na wachcie kotwicznej został kapitan Hen i żeglarz Waldek, który został mianowany pierwszym oficerem.
Maja i Monika ruszyły zwiedzać miasteczko, a grupa- Justyna, Artur i Wojtek z Gabrysią ruszyli na plażę, a wcześniej zjedli lunch w restauracji z widokiem na zatokę.
Po plażowaniu obowiązkowa wizyta w restauracji Tomahawk – a tam: polędwice, burgery wołowe i morskie okonie.
Wizyta w Primošten musiała być skrócona, ponieważ zaczęła nadciągnąć burza, a powrót na jacht odbywał się znów na dwie tury.
Na jachcie, cała załoga, po ostatnich dniach ciągłych upałów, wyczekiwała ochłodzenia.
Burza była, ale bez intensywnego deszczu.
Wieczorem plany na kolejny dzień – kierunek Šibenik i hodowla małży.
Laku noć, slatki snovi.
23.07. – niedziela
Około 9,00 załoga opuszcza Primošten i płynie w kierunku Šibenika. Okazało się, że wczorajsza burza uszkodziła ponton. Zahaczył gdzieś o platformę kąpielową i ma dziurę, a załoga ma wielkiego gumowego flaka zamiast pontonu Wiatr o sile 12 kts oczywiście prosto w dziób. Więc znów żeglarze płyną na „grot -dieslu” – czyli silniku.
Po 4h rejsowania podziwiają piękne miasto Šibenik od strony wody i płyną dalej w górę rzeki Krka. Waldek z Arturem dzielnie próbują zakleić dziurę w pontonie. Po drodze zakupy w hodowli małży i ostryg. Zostało zakupione 4 kg małży (školjke) po 4 E/kg i 6 ostryg (šest kamenica) po 2E za sztukę. Ostrygi oczywiście spożyto na miejscu, bo pan je otworzył i skropił cytryną. Niestety fotoreporterka Justyna tak zasysała ostrygi, że nie w głowie było jej robienie zdjęć. Załoga podekscytowana niecodziennym przeżyciem też o zdjęciach zapomniała.
Ze zdobyczą popłynęli dalej w górę rzeki aż do Proklijansko Jezero, do którego wpadają dwie rzeki: Krka i mniejsza Guduča. Przy miejscowości Bilice zakotwiczyli i zajęli się różnymi pracami głównie czyszczeniem małż na kolację. Kapitan podczas tej czynności odniósł obrażenia – skaleczył się swoim ulubionym nożykiem ze stali damasceńskiej. Rana wprawdzie niewielka, ale został zdyskwalifikowany i odsunięty od kambuzowych prac.
Przygotowanie muli zajęło prawie dwie godziny, ale walory smakowe zrekompensowały wysiłek.
Na koniec dnia kąpiele, skoki do wody i ogólna radocha.
24.07. poniedziałek
Załoga postanowiła wrócić do Murteru, uzupełnić zbiorniki z wodą pitną, wykąpać się pod prysznicem itp. Rano Maja odkryła, że coś chciało ją zeżreć (jakieś owady). Podobno twierdziła, że użarło ją 854 tysiące razy a może i więcej. (Obawiam się że to fotoreporterkę Justynę poniosła wyobraźnia w tym komentarzu). Ale faktem jest, że tylko Maja była żywcem zjadana i nikt inny z załogi nie ucierpiał.
Wypłynęli z Bilic o 8.45. Najpierw tylko na silniku. Około 11.00 postawili foka i tak do 13.00. Na wysokości latarni Murterskiej zmuszeni byli zrolować foka i zakotwiczyć przy wyspie Žminjak. Wiatr wiał bardzo mocno w porywach do 45 kts ( ~80 km/h) . Kapitan nie ryzykował wejścia do portu i postanowił poczekać na lepsze warunki. Czekali w zatoczce około 4 godzin i wiatr zelżał na tyle (20 kts), żeby spróbować wcisnąć się do zatłoczonej mariny. Na miejscu jachtów czarterowych zwykle jest pusto, ale tym razem przycumowały tam gościnnie różne jachty i miejsca na manewry było bardzo mało. Grunt, że o 19,45 udało się przycumować sprawnie bez szkód własnych i sąsiedzkich.
Oczywiście musieli odwiedzić „Rebaca” i wypełnić brzuszki różnymi pysznościami. Załoga się chwali co zjadła : Hen, sałatkę z ośmiornicy (hobotnicy), Artur čevapy, Waldek rekina, a reszta kalmary.
25.07. wtorek
Po rozmowie telefonicznej z kapitanem wiem tyle, że towarzystwo rozpełzło się w różnych kierunkach. Jedni na plażę, drudzy w przeciwnym kierunku. Dziewczyny Monika i Maja spacerowały od 11,00 do późnej nocy. (wg Justyny wyszło 45 tys. godzin – wyraźnie słonko chorwackie zbyt mocno nagrzewa jej zwoje mózgowe).
26.07. środa
Wyjście z mariny 10.45. Kierunek – Pirovac.
Po drodze chcieli przeprowadzić manewry ćwiczebne „człowiek za burtą”. Jednak pogoda znów zaskoczyła i ~ godz 11.30 – sztorm – porywy do 55 kts. (to prawie 100km/h). Chwila nieuwagi i z pokładu zwiało karimatę. Kapitan podjął decyzję o jej ratowaniu i musiał w złych warunkach sam przećwiczyć manewry a Waldek, Wojtek i Justyna podjęli heroiczna walkę i przy pomocy bosaków wyłowili karimatę. (Justyna twierdzi, że to właśnie ona ją wyłowiła).
Przy Pirovac zakotwiczyli aby przeczekać sztorm. Wachta kambuzowa w składzie Artur i Gabrielka wydała pyszny obiad (flaki). Fotoreporterka uprzejmie doniosła – cytuję: „Jednak nie wszyscy zjedli, niektórzy uważali, że nie są smaczne (ale nie będę pisać, że to Monika)” .
Po obiedzie karimata, uznała że należy powtórzyć swoją nieudaną próbę samobójczą i zwiało ją po raz drugi. Tym razem zwodowany został ponton (działa i ma się dobrze) i Artur na pokładzie z Wojtkiem popłynęli ją wyłowić.
Do Drage dopłynęli Ok 17.00. Okolica się zmienia. Buduje się duża marina.
Kolacja podana w kształcie pięknie udekorowanego talerza z wędlinami, serami i dodatkami.
Na koniec dnia załoga debatuje nad tym, czy płynąć do Parku Kornati.
27.07 – czwartek
O 8.15 na silniku wypływają z Drage. Kierunek wyspa Kornat. Narodowy park Kornati. Żagiel postawiony dopiero o 9,30, bo wcześniej nie było komu tego zrobić. Czemu? – cytuję Justynę: „bo wszyscy, poza kapitanem, ćlamali śniadanie w messie” . Była też nieudana próba postawienia grota. (Czemu nieudana – nie wyjaśniono mi.)
Ok 11.20 zmiana wiatru – prosto w dziób. Znów odpalony silnik i ~ 13.00 postój na kotwicowisku Bodovac przy wyspie Žut.
Były kąpiele, gotowanie przez Justynę pysznego spaghetti (tak mówiła większość ) i następnie Justyna kupiła przez internet wejściówkę (wpływówkę) do narodowego parku Kornati (95€ za dobę, za łodź do 18m)
Tu załoga spędziła noc. Było uroczo.
28.07. – piątek
8.00 zejście z kotwicy. Chwilkę na silniku a już po 10-ciu minutach żeglowanie na foku. Nie trwała ta radość długo. Już o 8.45 „zdjęliśmy tego dziada” tak skomentowała Justyna. Nie wiem, czym narazili się bogom wiatrów. Justyna twierdzi, że to Waldek nauczył się modlitw nie tych, co trzeba.
Dalej silnik i na silniku wpłynięcie na teren parku.
O 11.30 dopłynęli do zatoki Lopatica. I przeżyli szok. Zobaczyli restaurację po środku niczego i pasące się na skałach owce. Skoro restauracja, to jak z niej nie skorzystać? Prawie cała załoga natychmiast popłynęła na świeżą rybkę. Był sea bass czyli okoń morski ” przeeeepyyyyszny” (to słowa reporterki).
Wieczorem Artur i Justyna skorzystali z kąpieli morskiej.
Muszą jutro wypłynąć z samego rana, bo „wejściówka” na teren parku ważna jest do 12,00.
29.07. sobota
Wypłynięcie z Lopatica o 7.55. Fok postawiony 10 minut później. Na żaglu udało się płynąć godzinę i 40 minut. – Rewelacja! Potem znów zwijanie foka i silnik. Taka to jazda. Modły wciąż zawodzą.
Ok. 12.00 znów można postawić foka, wreszcie wiatr sprzyja. Ale niestety nie na długo ta uciecha, bo po godzinie dopłynęli do zatoki w Drage.
Po obiedzie załoga w dwóch turach udała się na brzeg.
Maja i Monika poszły eksplorować miasteczko. A druga część ekipy do sklepu uzupełnić zapasy. Przede wszystkim wodę.
30.07. – niedziela
Decyzja zapadła. Wracają do portu. Waldek rozchorował się (jakieś chyba zapalenie oskrzeli). Trzeba mu pomóc.
Przy cumowaniu, niestety, została uszkodzona platforma kąpielowa. Tyle pracy i czasu poświęcone wykonaniu i tak fajnie się spisywała. Znów trzeba przywieźć do Polski i usuwać szkody. Ech…
31.07. – poniedziałek
Jakaś franca, która najpierw wyeliminowała Waldka – teraz całą załogę zwaliła z nóg. Tylko młodzi: Gabrysia i Wojtek się trzymają.
1.08. – wtorek
Kapitan odwiózł część załogi do Zadaru. Chcą pozwiedzać, przenocują i jutro rano wyruszą na lotnisko.
Niestety fotoreporterka kiepsko się czuła i po krótkim spacerze wymiękła. Artur zrobił kilka zdjęć ze spacerów po Zadarze.
Następna załoga miała przyjechać na 5 dni, ale coś im pokrzyżowało plany i mogliby być tylko 4 dni. Uzgodniliśmy, że to bez sensu. Koszt i czas podróży w obie strony a tylko 4 dni pobytu – to nie wypoczynek. Wybiorą się w innym terminie.
2.08. – środa
Rano Hen odwiózł resztę załogi na lotnisko i wyruszył w drogę – do domu. Meldował się co jakiś czas. Do domu dotarł o 21,30.