Przed świętami, święta i po świętach
Po powrocie z Chorwacji w październiku mój kapitan zniknął w czeluściach garażu i zajmował się kolejnymi elementami łódki. Pojawiał się w domu tylko wtedy, gdy żołądek wyraźnie informował, że jest pusty. Dobrze, że choć ten organ kapitana pamięta o domu.
Co robił?… Mnóstwo rzeczy! Np.
[1] Platformę kąpielową, której prototyp był przymierzany do rufy łajby i pasował. Teraz już powstawała ostateczna, elegancka wersja z relingami i wykładziną, w której przyklejaniu miałam swój udział.
[2] Do platformy zostały dopasowane odkładane schodki aby takie hm…”zwinne inaczej” persony jak my, mogły z gracją wypełzać na pokład po radosnych kąpielach w morzu.
[3] Poza tym zostały wykonane stopnie składane mocowane do masztu, bo są tylko dwa w odległościach ~0,5m i nawet sprawną osobę trzeba było za zadek przytrzymywać żeby na nie wlazła.
[4] I jeszcze blokady do luków, bo teraz mieliśmy możliwe tylko dwie pozycje do wyboru: albo zamknięte albo otwarte na oścież aż do wyłożenia ich na pokład, co bardzo komplikowało ponowne zamknięcie.
Ktoś mógłby powiedzieć, że takie elementy można kupić gotowe – owszem można, ale ceny są z sufitu mnożone przez numer kołnierzyka prezesa firmy sprzedającej. Przecież jak ktoś ma jacht – znaczy bogaty i pławi się w luksusie, więc za każdy towar luksusowy trzeba bulić. A że Hen ma, mimo wieku słusznego jeszcze sporo szarych komórek i niewątpliwe zdolności manualne, robi sam i w dodatku lepszej jakości. Najpierw spędza dzień albo dłużej przy komputerze robiąc rysunki techniczne, a potem kolejne dni w garażu realizując projekt. Czasem wzywa mnie na „uczone końsultacje” głównie w sprawach ergonomii lub uproszczenia konstrukcji. Wprawdzie potem i tak robi po swojemu ale… mam jakiś tam udział. Mówi, że „po przeanalizowaniu uwag wybiera najlepszą wersję”.
Po szlifowaniu i polerowaniu stali Hen przychodził do domu czarny. Przebierał się w łazience, żeby nie nabrudzić, ale łazienka po jego wizycie z biało-błękitno-szarej też robiła się czarna. No cóż …. Coś za coś. Albo ma się faceta z pasją, albo wrzoda kanapowego. Wolę tego z pasją.
[5] Hen przywiózł zdemontowany z kokpitu stolik aby poddać go renowacji – przeszlifować i zaolejować. Ale przecież nie byłby sobą, gdyby na tym miało się skończyć. Stolik zyskał szufladki na locję, dziennik pokładowy, okulary i inne przydaśki –kapitańskie niezbędniki.
[6] Zostały też zakupione dwa trąbiki (sygnalizatory dźwiękowe), których nie było na wyposażeniu. Producent przewidział montowanie tychże na burtach, ale ciągnięcie kabli byłoby bardzo trudne, więc Hen wymyślił półeczkę mocowaną do relingu nad stolikiem w kokpicie. Na wierzchu są trąbiki (które wydają koszmarny dźwięk jelenia na rykowisku ) a pod spodem małe schowki na telefony komórkowe, które poza właściwością ułatwiania życia często są utrapieniem.
Ja mam przydzielone bardzo trudne zadanie rozwiązania problemu z butami załogi. Otóż problem jest taki, że mimo próśb, gróźb i upomnień kapitana nie chcą się znaleźć w kajutach załogi tylko zalegają „na chwilkę” w kokpicie. W dodatku chyba klimat im sprzyja i rozmnażają się na potęgę. Na wyprawie z młodzieżą miałam czasami wrażenie, że załoga składa się ze stawonogów, podtyp – wije, gromada – pareczniki, rodzaj – drewniaki, które mają po 15 par odnóży.
Przepraszam czytelników za tak długą dygresję o butach, ale jest to prawdziwy problem. Każdy załogant ma minimum 3 pary obuwia: klapki pod prysznic, buty do kąpieli (chroniące przed jeżowcami) i buty na ląd. Często na ląd są dwie pary: sandały i coś typu trampki, czy adidasy. Mnożąc tę ilość obuwia przez liczbę załogi – robi się w kokpicie sklep z obuwiem. Właściwie sklepu to nie przypomina, bo tam buty stoją na półkach, a tu walają się wszędzie.
Może ktoś ma jakiś pomysł? Poza wyrzuceniem za burtę oczywiście – to już mi przyszło do głowy ale nie chcę zanieczyszczać środowiska.
Mijały dni i tygodnie – dotrwaliśmy do świąt, potem do Nowego Roku. Dwóch kapitanów planowało wyjazd w styczniu aby zamontować to, co wykonał Hen, oraz zrobić przegląd silnika, wymienić olej, filtry itp. Stanęło na tym, że wyjadą ~10-go może 12-go stycznia.
Ja dzielnie zajmowałam się pracą i domowymi sprawami. W niedzielę 8-go stycznia w moim nieco otumanionym pogodą mózgu pojawił się nagle pomysł … a może by tak pojechać z chłopakami?!
Szybko dogadałam z moją synusiową opiekę nad kocicą i … zaczęłam robić listy: co załatwić przed wyjazdem, co zrobić, co kupić i co zabrać.
Hen bardzo ucieszył się z mojej decyzji. Myślę, że jednym z powodów radochy było to, że nie będzie musiał mieszać w garach, bo to akurat nie bardzo mu wychodzi (patrz CACYKI z poprzedniego wyjazdu), a ja robię to z przyjemnością.
Ustalony czwartek 12-go jako dzień wyjazdu. We wtorek jestem już częściowo spakowana, a samochód zapakowany wszystkim, co miało być zabrane z garażu. Jesteśmy prawie gotowi a tu… telefon od Kapitana Pawła, że w pracy coś się zadziało i nie wie kiedy będzie mógł jechać. A niech to….!!!
Środa – na razie nie szykuję reszty klamotów – czekam na telefon od Pawła. Bez niego wyjazd nie ma sensu. Na pobytach roboczych to on jest szefem.
Wreszcie okazuje się, że najprędzej możemy wyjechać we wtorek 17-go. Trudno, muszę pozmieniać plany kuchenne, a przepyszny bigos z własnoręcznie kiszonej kapusty, który ugotowałam na wyjazd zjemy najwyżej w domu.
3 komentarze
Barbara
Z przyjemnoscia czytam Twoje opowiadania, zazdroszcze doznań, ale nie obowiazkow. Sama nie jestem entuzjastką takiej formy spedzania czasu, boję się wody , kiedys się topiłam, ale podziwiam zapał, pasje i zaangazowanie Kapitana (Twoje rowniez i innych załogantow w tym psine). Dzięki tym relacjom wiem, ze to odpoczywanie na jachcie, opalanie sie, odwiedzanie ciekawych miejsc okupione jest ciężką pracą i wyrzeczeniami. Cieszę sie. ze Tobie Aniu sprawia to radość (poza czarną łazienka i innymi niedogodnościami) 😉 Pozdrawiam ciepło.
admin5738
Bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że czytasz moje relacje.
Waldek
Też czytam:) Pozdrawiam wszystkich miłośników „POMIMO”!