Lipiec 2022
Tym razem najpierw zamieszczam podsumowanie.
Przepłyniętych 201 Nm (mil morskich). ~ 2/3 trasy pokonane na żaglach i 1/3 na silniku. Dziesięć noclegów na kotwicy w zatoczkach. Na wyspie Šolta widać próby kotwiczenia w różnych zatokach.
Teraz od początku.
Koniec czerwca pod znakiem stresu, zamieszania i szykowania się do wymiany kolejnego biodra.
01 lipca operacja, a 4-go powrót do domu. Dobrze, że termin udało się tak zgrać, że Hen przez najbliższe dni będzie w domu i w miarę możliwości i potrzeb zajmie się mną. Do jego wyjazdu pozbieram się na tyle, żeby funkcjonować w miarę samodzielnie. Oczywiście znika w garażu na wiele godzin, bo przerabia naciągacz bomu, robi kosze na koła ratunkowe, zmienia akumulatory w swoim skuterku itd., itp…. A ja chodzę po domu raz przy „ambonce”, raz o dwóch kulach, ale coraz bardziej wkurza mnie to, bo na ambonkę chałupka za ciasna, a z kulą pachową niewygodnie jak licho. Wynikiem tego wkurzenia jest chodzenie bez podpórek – trochę jak kaczka, kompletnie bez wdzięku, ale przecież to nie wybieg dla modelek.
Umówiona załoga ma się pojawić w marinie w niedzielę 17-go. Hen chce wyjechać w czwartek 14-go bardzo raniutko. We środę więc pakowanie i nie wiadomo czemu samochód odmówił współpracy. Nie reaguje na pilota.
Szybko okazało się, że akumulator jest „zdechły” na amen. Czy zawsze musimy mieć „pod górkę”? Ponieważ nie mogę zaangażować się w pomoc przy pakowaniu gratów, znalazłam sobie spokojne zajęcie, czyli szykowanie papryki na zimę. Piekę, obieram ze skórki a potem tylko maszynka do mielenia, pakowanie w pojemniczki i zamrażarka.
We czwartek rano zakup nowego akumulatora (dobrze, że „ZAP” bliziutko). Po wymianie akumulatora i zapakowaniu auta uparciuch Hen wyjeżdża po obiedzie w drogę. Twierdzi, że gdzieś po drodze przenocuje.
Z telefonicznych relacji wiem, że nie nocował, tylko zatrzymywał się na parkingach kilka razy i łapał około godzinne drzemki na tylnej kanapie. Wczesnym popołudniem był już w marinie.
Oczywiście przeżył szok termiczny, bo u nas chłodno a tam skwar, bezchmurne niebo i zero wiatru. W piątek miał siły jedynie na wypakowanie najważniejszych rzeczy, które trzeba było schować przed upałem.
16.07. – sobota
W pocie czoła (i nie tylko czoła) Hen dzielnie, nie mając nikogo do pomocy, rozpakował samochód co dało mu nieźle w kość.
17.07.-niedziela
Oczekiwanie na załogę, która przyleci samolotem do Zadaru. Na szczęście zeszła bora i pięknie dmucha co upał czyni bardziej znośnym.
Załoga zjechała w dwóch grupach. Jedni bezpośrednio z lotniska do Murteru, drudzy zostali w Zadarze trochę pozwiedzać. Wieczorem już w komplecie poszli na jedzonko do „Rebaca”.
Oni tam… mają urlop na wodzie, a ja też mam wodę ale w kolanie! Nie śpię, bo ból w nocy nieznośny. Nie wiadomo skąd to się wzięło. Leki przeciwbólowe i przeciwzapalne, smarowidła, prześwietlenie. To tak dla rozrywki, żeby mi się za bardzo nie nudziło.
Od teraz relacje załogantki Justyny z relacjami telefonicznymi kapitana.
Przedstawiamy załogę:
18.07 – poniedziałek
Pierwszy dzień rejsu. Wyruszyli około godziny czternastej. Po krótkim szkoleniu załogi płynęli chwilę na silniku później kapitan wydał komendę postawienia foka. Na jednym żaglu prędkość około pięciu węzłów. Najmłodszy załogant Wojtek lat 16, miał okazję sterować jachtem w załączeniu dowód czyli zdjęcie:
Na silniku podróż około jednej godziny, a na żaglu około trzech.
Ponieważ zrobiło się późno, trzeba było znaleźć miejsce na nocleg. Kotwica rzucona w zatoce na wysokości miejscowości Kosirina na wyspie Murter.
Kilka ujęć z dzisiejszego dnia:
19.07. – wtorek
Drugi dzień rejsu. Start zaraz po śniadaniu, ok g. 9.00. W planie podróż do Primošten, bo Justynie zamarzył się stek.
Zejście z kotwicy oczywiście na silniku ale już po ok 5 minutach postawione oba żagle i cała około siedmiogodzinna podróż na dwóch żaglach. Ale pięknie!
Zaliczona jedna większa fala – ho ho – ale przeżycie dla nowicjuszy!
Wiatr od 2 do 20 węzłów, prędkość jachtu od zera do 6 węzłów.
Zgodnie z planem kotwica rzucona w zatoce przy miasteczku Primošten.
Na postoju kąpiele – czterech śmiałków – Rafał, Wojtek i dwóch Arturów zrobili inspekcję jednostki – glonów brak.
Na pontonie załoga wypuściła się na zwiedzanie miasteczka oraz na wyczekiwanego steka i drobne zakupy. Wrócili przed zmierzchem (właściwe już po zachodzie słońca), co było źle przyjęte przez kapitana, czyli wachtę kotwiczną.
Część załogi miała plan zdobycia szczytu z posągiem Madonny – niestety wymiękli i zrezygnowali.
20.07. – środa
Trzeci dzień rejsu. Jak zwykle po śniadaniu, około 9.30 dalsza droga.
Po wyjściu z zatoki Primoštenskiej w morze, postawione wszystkie żagle i … jest pod wiatr. Wiatr wieje z siłą 5 węzłów, a prędkość jachtu to 2,5 km/h. Pieszy byłby szybszy. Dla żeglarzy to wiadome, że jest to najlepszy sprawdzian dla sternika- trzeba płynąć, a nie wieje.
Załoga przećwiczyła halsowanie i zwroty przez rufę. Na ćwiczeniach się zakończyło, bo przestało wiać, więc dalszą część podróży trzeba płynąć na silniku aż do zatoki Borowica. W zatoce tak ciasno, że nie ma możliwości zrzucenia kotwicy. Próba kotwiczenia w kolejnej zatoce nie udała się bo kotwica nie trzymała.
Ostatecznie nocleg był w zatoce Stary Trogir.
Z relacji telefonicznej kapitana wiem, że manewry kotwiczenia odbywały się na żaglach, bo była awaria silnika. Popsuło się chłodzenie. Silnik chłodzi się wodą zaburtową. Widocznie pompa zaciągnęła jakiegoś śmiecia i została przytkana. Naprawa jest konieczna, silnik niezbędny do manewrów portowych (i nie tylko). Dwóch załogantów nurkowało żeby sprawdzić co się dzieje, ale nic nie znaleźli. Na szczęście po ponownym uruchomieniu silnika wszystko zaczęło działać. Widocznie to, co przytkało zgubiło się i odetkało.
Zgodnie z tradycją część załogi się wykąpała (nawet Waldek), ponurkowała (Rafał) i zrobiła sjestę (Justyna). Na obiad wachta kambuzowa przygotowała spaghetti bolognese, gdzie jedynym mankamentem był fakt że jedzenia było zbyt dużo, a niektórzy jak im coś smakuje, to zjadają nawet nadmiar.
Plan na jutro to wyspa Hvar, załoga trzyma kciuki żeby wiało. Moim zdaniem kciuki nie pomogą. Trzeba dogadywać się z greckim Boreaszem albo rzymskim Akwilonem i do nich wznosić modły, albo składać ofiary.
21.07 czwartek
Dzień czwarty rejsu. Standardowo start zaraz po śniadaniu ok 9.30. Z zatoki Stari Trogir, mieli nadzieję że dopłyną na Hvar. Ale wiatr nie pozwolił, raczej jego brak czyli flauta. Widocznie bogowie wiatrów za nic sobie mieli trzymanie kciuków załogi – woleli leniuchować.
Trasa prowadzi wzdłuż wysp Mali Drvenik i Veli Drvenik. Ostatecznie zapadła decyzja aby zakotwiczyć na wyspie Šolta w zatoce Šešula, przy miejscowości Maslinica.
Niestety nie było możliwości zakotwiczenia, bo nie było gdzie, tyle było jachtów. No cóż, pełnia sezonu.
Następne podejście, zatoka Poganica, później zatoka Tatinja. W obu bez sukcesu, za głęboko.
Wybór padł na urokliwa zatokę Stračinska, gdzie kotwica trzymała a desant wysadzony na skały (Rafał nurek i Artur większy) dodatkowo zabezpieczył jacht cumując na taśmach rufowych.
Pompa chłodzenia silnika jednak działa kiepsko. Nie bardzo wiadomo co i jak naprawić.
Wieczór jest cudny no i oczywiście kolejny przepiękny zachód słońca.
Podpłynął tubylec i zaproponował drinki z łódkowego baru. Kapitan i Justyna skorzystali z oferty i zamówili po jednym pysznym mojito z lodem. Docenili inicjatywę wydając w sumie 120 kun.
Plany na dzień piąty- to po raz kolejny wyspa Hvar i miasto Stari Grad.
22.07. piątek
Dzień piąty rejsu. Wyruszyli z lekkim opóźnieniem, po przeglądzie silnika.
Obrany kurs- wyspa Hvar miasteczko Stari Grad.
Po wypłynięciu z zatoki Stračinska żagle postawione, bo dmucha. Po 5 min wiatr umarł i znów trzeba było odpalić silnik. Po ok 3h, pojawił się wiatr z kierunku prawy baksztag, więc można było postawić foka. Po 2h zgodnie z planem, można było rzucić kotwicę w zatoce przy przystani promowej na wyspie Hvar.
Jako ciekawostka – w zatoce bliżej miasta Stari Grad zakaz kotwiczenia. Można tylko zatrzymać się w porcie miejskim i płacić 450 kun za dobę.
Plan na resztę dnia: 1. Uzupełnić zapasy 2. Zutylizować śmieci.
Oba punkty wykonane w 100%.
Przez przypadek ustalono, że dobrze jest być blisko przystani promowej, ponieważ tam bez problemu można wyrzucić wszystkie śmieci. Warto zauważyć, że owe śmieci stanowią duży problem na jachcie, gdyż mniej więcej jeden dzień podróży, to jeden worek ze śmieciami, przy siedmio osobowej załodze.
Po odfajkowaniu zadań obowiązkowych oraz przyjemności jaką jest posiłek, część załogi, Rafał i Arturek Duży wypuścili się pontonem na rekonesans okolicy, para Justyna i Artur mały spędzili chwile w odosobnieniu, a kapitan ze starszyzną (Waldek) obliczali i omawiali kolejne elementy naszej podróży.
23.07. – sobota
Dzień szósty rejsu. Start rano ok 8.00. Trzeba opuścić Stari Grad, na wyspie Hvar.
Wiatru brak. Morze jak wyprasowana płachta błękitnej tkaniny. Po 11h płynięcia na silniku kotwica rzucona w zatoce Grščica na zachodnim brzegu Korčuli. I to cały już dzień.
Wieczór załoga kończy krótką wizytą u przyjaciół Małego Artura i Justyny, którzy tam spędzają urlop.
P. S. Wojtek został na lądzie na noc razem z grupą młodych ludzi – dzieci odwiedzanych przyjaciół.
24.07. niedziela
Dzień siódmy rejsu. Cały dzień na kotwicy w zatoce Grščica – pływanie, nurkowanie, opalanie, oraz uzupełnienie wody.
Kapitan przed rejsem prosił o oszczędzanie wody, bo zbiorniki mają ograniczoną pojemność, ale jakoś dziwnie szybko się skończyła.
Główną atrakcją dnia była wspólna kolacja z nowo poznanymi ludźmi (czyli Mateusz i Gosia oraz Marek z Martą – rezydujący na wyspie przyjaciele Małego A&J
Smakołyki wieczoru to: hobotnica (ośmiornica) na salatu oraz pečena, lignje (kałamarnice) pržene dla dzieciaków i na žaru dla starszyzny… swoich amatorów znalazł też makaron zeleni rezanci s plodovima mora.
Po kolacji załoga zaakcentowała osiemnaste urodziny (43 -cie) Rafała nurka. Były świeczki, babeczki a’la tort i gromkie „sto lat”.
25.07. – poniedziałek
Dzień ósmy rejsu. Jacht opuszcza przepiękna zatokę Grščica ok 9.30 wychodząc na silniku. Po opłynięciu wyspy Korčula kapitan wydał polecenie postawienia żagli. Piękne, spokojne żeglowanie nawet z prędkością 5,6 węzła.
Po ok 3h wiatr zdechł i znowu uruchomiony silnik.
Po lewej ciekawa grupa kilku wysp – archipelag Sv. Klement.
Wieczorem kotwica rzucona w zatoce Pelegrin – taśmy rufowe zaczepione o skały. Urokliwa zatoczka, gdzie załoga korzystała z kąpieli. Udało się także zostawić dwa worki odpadów, w przeznaczonym do tego domku.
26.07. wtorek
Dzień dziewiąty rejsu. Z wyspy Hvar, zatoka Pelegrin start o godz. 9.00. Po wyjściu na silniku na pełne morze, trochę dmucha, więc postawione oba żagle. Udało się uzyskać prędkość 4 węzły przez około cztery godziny. Niestety wiatr zdechł i dalej do Trogiru znów na silniku. Dobrze, że znów działa, bo byłoby kiepsko.
Dopiero za wyspą Solta znowu zaczęło wiać. Radość, bo na samym foku fajnie się płynie. Wiatr zachodni z siłą ponad 20 węzłów. Nawet na zrefowanym foku płynie się z prędkością 5 węzłów. I tak wiatr doniósł „Pomimo” do samego Trogiru.
Kotwica rzucona na przeciwko starego, zrujnowanego domostwa.
Część załogi udała się do miasta (z partyzanta, bo przez chaszcze oraz uberem) zostawiając na łajbie stałą wachtę czyli kapitana z Waldkiem .
Po zwiedzaniu urokliwych uliczek starówki Trogiru i przepysznej kolacji, załoga dogadała się z lokalnym właścicielem motorówki, który odstawił ich bezpiecznie na jacht „Pomimo”.
27.07.- środa
Dzień dziesiąty rejsu. Po wyjściu z zatoki z Trogiru na silniku, postawione żagle, kierunek zachód, Primošten.
Po drodze znów widać wyspy Drvenik Veli i Drvenik Mali i bez przeszkód, ok godz. 14.00 rzucenie kotwicy w Primošten.
Załoga, po pozostawieniu wachty kotwicznej udała się na zaprowiantowanie i ponowną eksplorację okolicy, zakupy drobnych pamiątek i kolację.
Ok godz. 18.00 zerwał się bardzo silny wiatr, zaczął padać deszcz, wraz z wyładowaniami atmosferycznymi. Źle zakotwiczony, pozostawiony bez wachty, sąsiedni jacht zaczął się przesuwać, ciągnąc kotwicę za sobą, uderzył w stojący obok katamaran i dopiero po jakiś 200 m, na płytkiej wodzie kotwica zatrzymała jacht. I tu jest dowód na to jak ważna jest wachta kotwiczna.
Po powrocie załogi na dryfujący jacht, spisano z poszkodowanym katamaranem protokół szkody i na tym się sprawa zakończyła.
Część załogi, która pozostała na „Pomimo” doświadczyła potężnego wyładowania atmosferycznego w pobliski kuter rybacki, był to jednocześnie niesamowity huk oraz błysk.
Po burzy na morzu powstała fala, która bujała nami całą noc.
28.07.- czwartek
Dzień jedenasty rejsu. Start z samego rana, ok godz. 8.00.
Wiatr baksztagowy, postawione oba żagle, kierunek Murter – marina Hramina. Siła wiatru zmienna, jak wiatr ustawał – to silnik, jak wiatr wracał – to żagle. Przed wejściem na Pirovacki Zaliv zrzucenie grota i przejście przez wąska cieśninę na silniku i foku. Za sterami wilk morski Waldek. Bardzo szybko wiatr nabierał siły, jak na złość przy wchodzeniu do mariny. W momencie cumowania wiał ponad 20 węzłów. Ale doświadczony kapitan, Hen, poradził sobie na piąteczkę.
Koniec podróży ok 14.00. Po pełnym emocji rejsie załoga stanęła na lądzie. Większość sprintem udała się pod prysznic.
Wieczór zakończył się dla części załogi wizytą u Rebaca.
Podczas cumowania marinero podając muring wyciągnął na nim moją loptę obrośniętą już wszelakim morskim dobrodziejstwem, utopioną w pierwszy dzień poprzedniego pobytu. Na szczęście już nie będzie potrzebna. Po operacji drugiego biodra chodzę już bez kul. Trochę się bujam , ale chodzę. Tego bujania nikt na łajbie nie zauważy – to będzie takie…. zgodne z naturą.
29.07. – piątek
Dzień tankowania i mycia pokładu. Wiatr o godzinie 8.00 był 2 węzły, więc korzystając z dobrej pogody kapitan wraz z załogą popłynęli na stację zatankować diesla.
Po tankowaniu część załogi pozostała aby umyć pokład a druga część poszła relaksować się na plaży.
Po południu wyjazd do sklepu i prywatnych sprzedawców po różnego rodzaju napitki (głównie ”majonez” oczywiście).
Towarzystwo pojechało też do znajomej już Pani, która ma stragan po drodze między autostradą i Tisno. Pani poznała kapitana i z wdzięczności za hojną klientkę (Justyna zostawiła u niej ~700 kun) kilogram pomidorów miał za gratisa. A Justyna zaopatrzyła się w dobra wszelakie w tym sery, miód szałwiowy, suszone figi i dżem figowy.
Pozostała część dnia to relaksing plażing lejzing, niektórzy rakijng (od rakija) a inni eksproling miasteczka Murter.
30.07. – sobota
Dzień wydawania resztek kasy, pakowania i ogólny luuuz.
W nocy padał deszcz i pojawiły się przecieki. Okienka w kambuzie, w kabinie piętrowej, woda cieknie też po maszcie. Nie fajnie – kolejne prace do wykonania. Już widzę oczyma wyobraźni kolejny wyjazd pod hasłem: „Aniu odpoczniesz sobie”.
Załoga zarezerwowała stolik u Rebaca na pożegnalną kolację.
Kapitan jak zwykle zamówił spaghetti vongole, co wywołało nieskrywaną radość u kelnera. On już doskonale wie jakie będzie zamówienie od tego Pana. Ciekawa jestem jaką będzie miał minę jak Hen zamówi coś innego.
31.07 – niedziela
Godz. 9,00 – czekam na wiadomość o której załoga opuści pokład i kiedy Hen wyruszy w drogę powrotną.
Godzina 10,45 załoga już na lotnisku, a Hen rusza w drogę do domu. Po godzinie dzwoni, że jedzie autostradą z prędkością 16 km/h . Autostrada totalnie zapchana – ostatni dzień miesiąca i w dodatku niedziela – kończą się urlopy – masakra.
O 16,00 wciąż jest w Chorwacji – zjeżdża właśnie z autostrady w kierunku Słowenii.
Potem jeszcze dzwonił z drogi z Austrii. Drzemał kilka razy po drodze i do domu dojechał około godziny 8,00. Ufff… dotarł bezpiecznie.
Odpoczął jeden dzień i zniknął w czeluściach garażu. Jak pojawiał się na chwilę w domu to już umawiał następny wyjazd z kolejną, tym razem rodzinną, ekipą.
3 komentarze
Justyna
pani Kierowniczko dziękujemy za relacje – przeniosła nas raz jeszcze w te piękne okoliczności przyrody… 🙂
Waldek
Piękna pogoda, piękny kraj i ludzie. Wyjątkowe wybrzeże i wspaniały rejs. Chciałoby się tu zostać dłużej.
Dwa tygodnie na łodzi, ograniczonej powierzchni 7 osób i nie było kłótni. Pełny relaks.
Dziękuję kapitanowi i załodze.
Ahoj!
admin5738
Kapitan również dziękuje za miłą atmosferę.