Lipiec 2021 w Chorwacji – wymarzony urlop
06.07. – wtorek
Wczoraj wszystkie klamoty zostały spakowane. Okazało się, że mój plan aby pies jechał z tyłu na swoim posłanku wziął w łeb. Zabraliśmy tyle bagażu, że Pirat jak zwykle wylądował u mnie na kolanach, czyli będę jechać z puchatą cieplutką kołderką.
O godzinie 9,00 Hen ma znów test na covid. Na szczęście mnie już nie dłubią w nosie, bo mam paszport.
Po teście w drogę.
Mamy zamiar przekraczać granicę w Zwardoniu. Jedziemy więc ~70 km rozgrzebaną od dawna autostradą koło Piotrkowa. Jedzie się powoli, ale spieszyć się nie musimy, bo zaplanowaliśmy nocleg na Słowacji. Ale… zaraz za budującą się autostradą jest już pięknie wykonany kawałek drogi dwupasmowej (~40km) z ograniczeniem prędkości 70 km/h. Czemu? Bo jakieś piiip….piiip….cwaniaki wymyślili jak zarobić kasę. Kamery i radary na początku i na końcu trasy. Nagrywają, obliczają średnią prędkość i łupią mandaty. Wlecze się więc towarzystwo prawym pasem a lewym z rzadka pędzi ktoś, kto po drodze zrobił sobie przystanek na siusianie, odpoczynek, może zdążył zjeść śniadanko, lub wypalić kilka papierosów. Średnia wyjdzie mu dobra.
Potem jeszcze był korek z powodu wypadku. Później szukanie stacji z LPG. Bo na jednej gazu zabrakło, na drugiej dystrybutor nie działał i trzeba było wracać do tej pierwszej z nadzieją, że już gaz dowieźli.
Tak więc granicę przekroczyliśmy dość późno, za to bez żadnej kontroli. A w radio przed naszym wyjazdem słyszeliśmy, że Słowacy i Węgrzy znów wprowadzili obostrzenia covidowe, że tylko tranzyt, żadnych noclegów, że sprawdzają testy, szczepienia, nr kołnierzyka, nr biustonosza i butów…. – pytam: po co robi się taką propagandę? Czemu to ma służyć?!!!
Na nocleg do bardzo mizernego Moteliku „Kotwa” dotarliśmy przed 22,00. Nie ma sensu opisywać moteliku. Najlepiej o nim zapomnieć!
07.07. – środa
Godzina 6,00; zamykamy pokój a klucz wrzucamy do skrzynki na listy.
Dalsza droga przebiega bez problemów. Jednak ciekawi jesteśmy kontroli na granicach. Obostrzenia covidowe są fikcją. Jest tak, jak dawniej. Zarówno na Węgrzech jak i Słowenii nie ma kontroli. Chorwacja sprawdza testy antygenowe, paszporty albo zaświadczenia o szczepieniu – czyli po staremu.
Na miejsce dojechaliśmy ~16,00-tej. ”Jedyne”, co trzeba zrobić to rozpakować wnętrze samochodu. Bagażnik zostawiamy na jutro. Trzy kursy z parkingu na łajbę z wózkiem, takim jak w hipermarketach, wypełnionym po brzegi. Potem jeszcze wnoszenie po trapie, po troszku, po jednej torbie. Mocno się natuptałam i miałam wrażenie, że nogi uszami mi wychodzą. Totalny bałagan w kambuzie, ale nie mamy sił już nic ogarniać.
Pirat chłodzi się na specjalnym mokrym ręczniczku, a nam gorąco! Tylko pić… pić…. i spać.
08.07. – czwartek
Upał nieziemski już od rana. Ani odrobiny wiaterku. Żar! Grill! Patelnia! A porządki trzeba zrobić. Zabrałam się do nich bez wielkiego entuzjazmu. Hen naprawiał koję, a ja układałam szpargały. Potem wzięłam się za przyklejanie luster. Wyszło trochę krzywo, ale przykładanie poziomicy na lekko bujanym pokładzie nie ma najmniejszego sensu. Efekt może nie jest doskonały, ale jest.
Potem „wespół w zespół” zabraliśmy się za przykręcanie relingów do zejściówki. Zajęło nam to całe popołudnie. Przymierzanie, rysowanie, punktowanie, nawiercanie, potem obklejanie taśmą, nakładanie kleju, przykręcanie, odklejanie taśmy, mycie kleju, który się rozpaćkał. Ufff… wygląda to bardzo dobrze, a wygoda ? – REWELACJA!
Koniec dnia. Padłam jak mucha po muchozolu. Tak wygląda urlop na łajbie.
09.07. – piątek
Poranek jak zwykle bolesno-spacerowo-donicowy. Na szczęście pieseł miał trochę litości i obsikał pierwszą z brzegu donicę nie szukając bardziej atrakcyjnych.
Powrót, kawa i próba łączenia duszy z ciałem. Dobrze, że pojawiło się trochę wiatru i jest o wiele przyjemniej niż wczoraj.
~8,00 przyjechali goście: Bożena i Paweł z córcią Ewą. Zmęczeni po nocnej podróży poszli na plażę trochę odpocząć, a my zabraliśmy się za szorowanie łajby. Oj Oj – sporo tego. Ponad pół godziny szorowałam stolik w kokpicie, potem pomogłam Heniowi przy pokładzie.
Przy drugiej połowie pokładu pomógł Paweł. Miał to być koniec pracy na dziś, ale Hen, mimo zmęczenia postanowił jeszcze zaolejować to, co zostało umyte. Na upartego faceta nie ma rady… zaolejował!
Pieseł zaczął domagać się spacerku. Trzeba było iść. Po drodze na sikanko przycumowana jest łódź, na której mieszkają dwa teriery. Wredniaki za każdym razem jak przechodzimy, robią straszną aferę. Pirat nie pozostaje im dłużny i dziarsko się odszczekuje. Jakoś w miarę spokojnie tym razem udało się przejść. W drodze powrotnej właściciel ujadaczy stał przy trapie i pilnował aby jego psiaki nie wywołały awantury. Pirat szedł spokojnie, po czym tuż przy jachcie awanturników zrobił „garbatego psa” i pozostawił okazałe dowody zemsty. Niestety musiałam pozbierać i wrócić z torebeczką pełną dowodów do kosza na śmieci.
Na kolację sałatka z tego, co w ręce wpadło. Jedyne, co w upale smakuje, to soczyste, surowe, świeże warzywka (obojętne w jakim zestawie). Do nich zimne piwo i człek jest kontent.
c.d.n.