Boreasz, Eol i spółka robią sobie kpiny [ wieje… nie wieje, wieje … nie wieje… ]. 01.08. – 11.08. 2024
01.08. – czwartek
Henryk rano, około 8:00 wyrusza znów do Chorwacji zaopatrzony w suchy prowiant i dużo picia na drogę. Nie pobył w domu zbyt długo podobno dlatego, żebym nim się nie znudziła. A tak naprawdę w niedzielę przyjedzie kolejna załoga.
Z drogi melduje się czasami, że żyje i jedzie dalej. Nocuje w jakimś motelu w Mikulowie przy granicy austriackiej. Do Murteru dociera dopiero późnym wieczorem w piątek. Autostrada w Chorwacji była zakorkowana i jazda bardzo trudna.
03.08. – sobota
Hen robi nic, odpoczywa po podróży i czeka na załogę.
04.08. – niedziela
Przed południem pojawia się załoga w składzie: Urszula i Andrzej ( małżeństwo), Karolina (ich córka) i Patryk (narzeczony Karoliny). Andrzej i Henryk mieli już wspólną przygodę żeglarską na Oceanie Atlantyckim. Wraz z ośmioma innymi śmiałkami przeprowadzali jacht z Wysp Kanaryjskich do Portugalii. A dokładnie z Teneryfy, z przystankiem na Maderze, do Lizbony.
Relacje, które spisuję są krótkie (niemal dziennik pokładowy) przekazywane przez Karolinę. Zdjęcia też tylko od niej, bo reszta załogi jakoś nie garnie się do fotografowania. Są też zdjęcia Henryka, ale z racji na jego rolę jest tylko kilka, bo miał inne zajęcia.
05.08.- poniedziałek
Około południa opuszczają port i kierują się na północ bo wiatr sprzyja temu kierunkowi.
Po drodze młodzi przechodzą intensywne szkolenie ze stawiania i zwijania żagli. Dopływają do wyspy Gangaro i tu szukają zatoczki do rzucenia kotwicy. O 17:20 kotwiczą bo spodobało im się miejsce.
Pięć minut później kapitan doszedł do wniosku, że jest za ciasno, za głęboko i trzeba poszukać innego miejsca.
O 18:05 kotwiczą w zatoce Zaklopica przy wyspie Pašman.
06.08. – wtorek
Pobudka o 7:00 – nie wiem komu udało się postawić wszystkich na nogi o tak wczesnej porze. O 8:00 podniesienie kotwicy i dziesięć minut później postawienie foka. Tym razem płyną na południe w kierunku Šibenika. Fok popracował raptem 45 minut bo wiatr zdechł i żagiel trzeba było zwinąć. Dopiero po 2,5 h można było postawić i foka i grota. Trzy godziny rozkoszowania się żaglami i potem znów silnik, bo dopłynęli do ujścia rzeki Krka i Šibenika.
Na wzgórzach obok miasta płonęły gaje oliwne. Pożar był gaszony samolotami. My już widzieliśmy taką akcję gaśniczą ale dla tej załogi było to nowe doświadczenie. Płynęli Šibenickim Zalewem przy samym brzegu, bo samoloty właśnie tu pobierały wodę. Przelatywały nisko nad masztem. Załoga zapatrzona w akcję nie zrobiła ani jednego zdjęcia.
Potem mijali hodowle małży i ostryg, ale jedzonka nie było – samo oglądactwo. No i oczywiście wrażenia z przepływania pod mostem i dalej kanionem rzeki aż do Jeziora Proklijansko przy miejscowości Bilice. O 16:30 rzucenie kotwicy.
07.08. – środa
Tuż przed 10:00 zejście z kotwicy. Niestety 3 godziny płynięcia na silniku a potem tylko trochę ponad dwie godziny na żaglach. Ale przynajmniej przez te dwie godziny wiało 15,4 kts [28,5km/h] a prędkość łódki 5,1 kts [9,45km/h].
Dopłynęli do miasteczka Primošten i tu zakotwiczyli [ to standard w tutejszym jachtingu. – tzw. kultowe miejsce]. Oczywiście, kąpiele, a potem wycieczka pontonem do miasteczka i zwiedzanie.
W nocy, od 22:30 widać błyskawice na niebie od włoskiej strony.
08.08. – czwartek
O 1:20 deszcz. Nie wiadomo, czy nie rozpęta się burza. Wachta kotwiczna czyli Andrzej czuwał aż do 4:00. Rano upał zelżał, pochmurno, przelotny deszcz. Burza na szczęście przeszła bokiem.
Primošten opuszczają dopiero o 12:45. W planach dopłynięcie do miasteczka Vodice. Stawiają oba żagle, ale po godzinie trzeba je zwinąć, bo nie pracują – totalna flauta. Nastąpiła zmiana planów, nie Vodice, a najbliższa zatoczka na wyspie Zlarin.
09.08.-piątek
Z kotwicowiska przy wyspie Zlarin przepłynięcie do Vodic trwało nieco ponad dwie godziny.
Potem „czas wolny” w miasteczku. Młodzi zabalowali do późna w nocy. Wrócili nie wiadomo kiedy, bo starsza część załogi spała.
10.08.- sobota
Z Vodic wypłynęli dopiero o 10:45. Po godzinie postawili żagle, a po niecałych dwóch godzinach znów nie było wiatru. Płyną na silniku. Okazało się, że wiatru nie było tylko przez chwilę, potem tak dmuchnęło [ponad 30 kts czyli 55,5 km/h], że musieli zakotwiczyć za wyspą i czekać aż uspokoi się na tyle, żeby bezpiecznie bez rozbijania sąsiadów wejść do portu. Przed 17:00 byli już w marinie. Udało się zacumować, dzięki sprawnej załodze, bez żadnych problemów.
11.08.- niedziela
Od rana ruch. Pakowanie, sprzątanie, mycie pokładu. W samo południe wyjazd z mariny. Po drodze załoga jednym samochodem, kapitan drugim mijali się kilka razy ale potem ich drogi się rozeszły. Hen wracał przez Austrię i Czechy a załoga przez Węgry i Słowację.
Hen wrócił do domu w poniedziałek około południa. Za Wiedniem krótko zdrzemnął się w samochodzie. Andrzej we wtorek poinformował telefonicznie o szczęśliwym dotarciu do domu [dziękujemy za informację]. Pozdrawiamy całą załogę mając nadzieję, że choć trochę im się podobało.
Jeden Komentarz
Kazimierz
cieszy że Pomimo pływa pomimo
relacja dzis skromna ale jest i to cieszy
pozdrawiam
Kazimierz