Rodzina ach! Rodzina… 22.06. – 01.07. 2024

22.06. – sobota

Rok szkolny skończył się wczoraj, więc kapitańska rodzina wybiera się z nami do Chorwacji. Rodzina to: najstarsza córka Ola z mężem Krzysiem i czwórką dzieci [wnucząt kapitana]. Starsze dzieci czyli młodzież Natalka i Staś (oni już na łódce byli) i maluchy Rysio (7,5) i Artur (niecałe 3 lata). Pierwszy nocleg zaplanowany jeszcze w Polsce, w Koniakowie. No cóż podróż z małymi szkrabami rządzi się swoimi prawami. My zrobiliśmy sobie postój w Węgierskiej Górce – tradycyjnie już na żurek i kwaśnicę, bo mieliśmy dużo czasu.

Nasze ulubione miejsce – hotel Melaxa w Węgierskiej Górce
Rewelacyjna kwaśnica
Co dobrego macie?

Potem jeszcze mały reset nad Sołą w Milówce.

Soła
Nocleg w Koniakowie – taki widok z okna.
robimy grilla

23.06 – niedziela

Rodzinka się pakuje

Wyruszamy z Koniakowa i jedziemy przez Słowację na Węgry. Tam zaplanowane zwiedzanie Tihany i atrakcja – festyn lawendowy.

jedziemy przez Słowację
omijamy autostradę
Tihany – Węgry
widać Balaton

Potem nocleg w Zalakaros ~50km od granicy Chorwacji. My z Kapitanem jedziemy pierwsi. Mamy spotkać się z rodzinką gdzieś po drodze na kawie. Do spotkania nie doszło, bo nie zgrywały nam się konieczne postoje. Jak czekaliśmy na parkingu przy centrum handlowym, to oni przegapili zjazd i nas wyprzedzili. Nawet w Tihany nie byliśmy razem, bo Krzyś skręcił przed miasteczkiem i pojechali oglądać Balaton, a my w Tihany nie znaleźliśmy nigdzie dobrego miejsca parkingowego, a ponieważ już tam byliśmy i zwiedzaliśmy bez takiego tłoku, udaliśmy się na miejsce noclegu.

od strony ulicy knajpka
a z tyłu winnica

Apartamencik na parterze. Samochód zaparkowany o rzut beretem – dosłownie, bo na upartego mogłabym z bagażnika przerzucać rzeczy w otwarte drzwi mieszkanka. Malutka restauracja w tym samym obiekcie, trochę niżej od strony drogi, bo całość usytuowana  na wzgórzu w winnicy. Zjedliśmy po zupie gulaszowej, Hen wypił piwo, ja wino z tutejszej winnicy. Powiem tak: zupa smaczna, ale przyprawiona jak dla dzieci. – Taka hm… nie węgierska. Wsypałam mnóstwo pieprzu i papryki i zjadłam. Piwo – he he – węgierskie – to nie jest ich mocna strona, ale mokre i chłodne. Wino muskatel bardzo smaczne ale z ceną przegięli, więc zakup większej ilości został wykluczony.

Jeszcze dość długo czekaliśmy na resztę podróżników, bo jednak zwiedzali Tihany i tam coś jedli.

24.06.- poniedziałek

Cel – Murter bez zwiedzania po drodze. Wyjechaliśmy o 8,00 a rodzinka 1,5 godziny po nas. Na pierwszej stacji benzynowej w Chorwacji zatankowanie do termosów kawy cappuccino, po dwie na termos i jazda autostradą. Podróż byłaby super, gdyby nie dwa wypadki i w związku z nimi zakorkowana autostrada. Przed tunelem Sv.Rok pochmurno i 17 stopni. Za tunelem obłoczki i 30 stopni, a potem już 38. Trochę rozpakowaliśmy bagaży – przewoziłam je na swoim jeździdełku. Reszta poczekała na rodzinkę.

W marinie zmiany. Na parkingu zamiast żwiru – asfalt. Elegancko wymalowane miejsca, oznakowane drogi dla pieszych, wyjazdy dla motocykli ale… Parking wkoło ma bardzo wysoki krawężnik – wręcz murek. Czyli z wózkiem bagażowym, czy na skuterku, czy niepełnosprawny  o kulach jak kapitan – nie ma szans przejść czy przejechać na skróty. Trzeba okrążać piękne murki i nadrabiać drogi – takie to udogodnienie. Na ścieżkach wymalowanych na kolorowo namalowani też piesi, motorki – cuda na kiju tylko … nie ma miejsca dla niepełnosprawnych. A przecież tutaj też powinny obowiązywać unijne przepisy.

Z parkowaniem na zewnątrz mariny też zrobił się problem, bo na pustym poletku zrobili eleganckie parkingi „elegancko” płatne. Znalazłam wolne miejsce przy ulicy – to jakiś człowiek przegonił – bo to jego prywatny teren (???). Wreszcie młodzi zaparkowali daleko bo ~0,5 km od mariny.

Pierwsze, co zrobili po rozpakowaniu swojego samochodu to wyprawa na plażę i kąpiele. Nasz samochód wypakowany w większości ich klamotami (głównie piciem) został rozpakowany wieczorem.

25.06. – wtorek.

Od rana ruch jak w ulu. Dwóch brzdąców, a jakby było ich kilkunastu. Dopiero obieranie ziemniaków na placki zajęło ich uwagę na chwilkę – pomagali – podawali ziemniaki. Potem rodzinka poszła się kąpać, Kapitan padł jak nieżywy a ja mogłam coś opisać.

dziadek z wnukami : Stanisławem, Ryszardem i Arturem

Po powrocie Ola zaczęła smażyć stertę placków a ja pojechałam do kapitanatu w centrum miasteczka opłacić „Pliavę” czyli haracz za pływanie po chorwackich wodach. Miałam chęć na świeży sok pomarańczowy ale wszystkie stoliki w pobliskiej kawiarence były zajęte.

Ryś pomaga dziadkowi klarować liny

Wróciłam więc na placki i tzatzyki, które Hen zrobił w międzyczasie. Wszyscy obżarli się na full a mnie nadal prześladowała chęć, wręcz rządza, soku pomarańczowego. Namówiłam Olę i Natalkę i we trzy wybrałyśmy się na sok i kawę do kawiarenki w marinie.

26.06. – środa

W nocy była burza i ulewa – niebo teraz zachmurzone a prognozy mówią o przelotnych opadach. Tak więc nie wypłyniemy. Pojechałam do ribarnicy po ryby na obiad a tam kolejka jak za komuny. Kiedy już weszłam do sklepu Pan miło mnie powitał – fajnie, że pamiętał. Kupiłam aż 7 okoni morskich (brancin). Pani mi je pięknie wyczyściła i pojechałam dalej. Na bazarku warzywa i owoce dla dzieciaków. Zobaczyłam piękną, świeżą blitwę więc postanowiłam zrobić by spróbowali tego specjału. Zjedliśmy ją na śniadanie z jajecznicą.

Obiad z rybami na tyle osób na jednopalnikowej kuchence to jest wyzwanie. Ziemniaki zostały ugotowane wcześniej a potem tylko obsmażane pod koniec smażenia rybek. Na patelni mieściły się tylko dwie, więc trzeba było obiad jeść parami. Daliśmy radę.

pyszności

27.06. – czwartek

Rano wyprawa na bazarek po warzywa. Ale wcześniej pranie. Bo moje białe spodenki wczoraj założone po raz pierwszy mają  z tyłu brązowe plamy. Nie nie… to nie moja sprawka – po prostu gdzieś na siedzeniu był rozmazany czekoladowy batonik.

a to uroczy sprawca moich plam 🙂

Kiepsko się to prało. Nauczka – przy małych dzieciach uważaj gdzie stąpasz i gdzie siadasz. Spodziewaj się wszystkiego.

Gdy wyszłam z piesełem na spacer zobaczyłam na parkingu jak wyglądają samochody po wczorajszym deszczu. Zgroza! Jakby ktoś oblał je rzadkim błotem. Znów pyłek znad Sahary chmury przyniosły, tylko czemu musiał spaść z deszczem akurat tutaj? Pokład był umyty i co z tego? Znów jest rudawo bury.

Tak wygląda auto po deszczu

Zrobiło się bardzo gorąco. Rodzina zdecydować się nie mogła co robić. Najpierw poszli na plażę, wrócili z płaczącym niewyspanym dzieckiem no i był dylemat czy jechać do Sibenika, czy nie. Tam byli umówieni z kolegą. O matko! Dobrze, że to młodzi ludzie mają dzieci a nie my. Jak pojechali zrobiło się tak cicho, że aż w uszach dzwoniło.

Arturek, tata Krzyś, Ryś, Natalka i Staś
Staś, mama Ola, Natalka i Ryś
rodzice z młodszymi ancymonkami

Hen ugotował dwie paczki makaronu na obiadokolację. Mnie złościł sos, który robiłam od rana – najpierw duszone warzywa: cebula, czosnek, seler naciowy, cukinia, papryka – były pyszne. Potem dodałam sos ze słoika – pomidorowy z serem parmiggiano – no jasny gwint! – to był jakiś knot! Ani smaku pomidorów, ani parmezanu a wyprodukowała włoska firma GustoBello specjalnie dla polskiej firmy z Kostrzynia. Już wiem czego nie kupować. Ale już było wymieszane. Poszła więc kolejna porcja czosnku, oregano i koncentratu pomidorowego – no i zaczęło smakować.

Towarzystwo wróciło głodne w dodatku o jedną osobę liczniejsze, więc makaron ładnie znikał choć i tak zostało go trochę na jutro.

28.06. – piątek

Poranny długi rozruch. Zdążyłam ugotować zupę ogórkową na obiad. Czekałam tylko na dostawę śmietany ze sklepu. Jeszcze przed południem zebraliśmy się by wypłynąć z portu. Ciasno jak diabli. Wszystkie jachty czarterowe stoją w porcie. W poprzednich latach o tej porze roku większość jachtów czarterowych była w morzu. Pewnie ich postój spowodowała wywindowana w niebo cena. Wypłynęliśmy ze swojego miejsca i… wsteczny zdechł. Manewry bez wstecznego w takiej ciasnocie – niemożliwe. Wiatr zepchnął nas na mirungi czarterów no i utknęliśmy, bo śruba zaczepiła o jeden z nich. Potrzebna była pomoc portowa. Nurek wyplątał linę ze śruby, a marinero na pontonie wepchnął nas na miejsce. Nerwówka, chłopaki biegali z bosakami jak w ukropie i zabezpieczali żeby nie uszkodzić innych łodzi i naszej. Przy cumowaniu pomogli nam sąsiedzi z Rumunii. Chyba trochę się z nas podśmiewali – nie wiem na pewno, ale takie miałam wrażenie. Trzeba było naprawić awarię ale najpierw diagnoza. Manetka przestawia się na bieg wsteczny ale dalej blokuje się i nie można dodać gazu. Z bakisty rufowej wszystko wyjęte. Najszczuplejszy z towarzystwa Staś wchodzi, ogląda i mówi, że widzi jakąś linę i coś dziwnego jeszcze i to coś blokuje ruch manetki. Robi temu zdjęcie. Opróżniona druga bakista – ta na sterburcie. I… niespodzianka! Tzw. „prosiaki” czyli ciężarki do ewentualnego obciążania łańcucha kotwicznego przesunęły się w  bakiście pod manetkę i to one były sprawcami całego zamieszania.

Staś w licznej asyście nurkuje w bakiście rufowej

Musieliśmy ochłonąć, dać sobie trochę czasu. Rodzina poszła na lody a my uspokajaliśmy nerwy napawając się ciszą i marząc o tym, by Rumuni wypłynęli pierwsi żebyśmy mieli więcej miejsca. Doczekaliśmy się –  wypłynęli i co?! Wpakowali się w muringi czarterów tak jak my. „Nie śmiej się dziadku z cudzego wypadku, a dziadek się śmiał i to samo miał” He He He. Oni wyszli z opresji po dłuższej chwili też z pomocą marinero na pontonie. Niedługo potem wypłynęliśmy i my. Na szczęście najmłodszy załogant  Artur – „Smerf Maruda” przespał manewry portowe.

Ryś, Piotr i Natalia

Popłynęliśmy w kierunku miasteczka Pirovac, bo tak dmuchał wiatr, a rodzinie zależało na tym, żeby popłynąć gdziekolwiek i zobaczyć jak to jest a kierunek nie był priorytetem.

Staś z ojcem przy prawym szocie foka.
to zdjęcie nadaje się na reklamę
rodzinka się cieszy bo…
Smerfuś śpi słodko kołysany przez fale
Chyba się Oli, pomimo wszystko, podoba
Dziadek – Kapitan, Ryś i jedyna (najstarsza) wnuczka Natalia.

Tak pięknie dmuchało (~30kts), że na samym foku mieliśmy prędkość ponad 5 węzłów. Załoga niedoświadczona i dwóch brzdąców na pokładzie, więc o stawianiu grota nie było mowy. Dopłynęliśmy na zalew Pirovacki i tu zakotwiczyliśmy, bo przecież największą atrakcją jest kąpiel i skakanie do wody.

Pirovac
Staś i Ryś
Ryś i Ola

Wiatr nadal duży, więc pontonem na brzeg nie płyniemy. Biedny piesio skazany jest na pieluchę rozłożoną w łazience, a on tak nie lubi.

Ryszard
przystojniak Stanisław
Dobranoc

29.06. – sobota

Wiatr całkiem ustał – zrobiło się spokojnie więc 4 osoby + pies popłynęli do miasteczka.

Potem jeszcze kąpiele i powrót do mariny, bo Piotr (dodatkowy załogant) ma wykupiony przez pracodawcę rejs integracyjny w kilka jachtów czarterowanych właśnie w naszej marinie – taki zbieg okoliczności.

mój ulubieniec Ryś
Kapitan dziadek i jego następcy
ależ zrobiło się romantycznie!

Jak na złość wiatr znów zaczął dmuchać prosto w nos. No i płynęliśmy na silniku.

już widać Murter
zlikwidowali naszą plażę i rozbudowują port

Ja jakoś osłabłam, bo nudno było i w pozycji horyzontalnej natychmiast straciłam kontakt z rzeczywistością. Obudziło mnie jakieś zderzenie. Okazało się, że znów wylądowaliśmy w muringach czarterów i chłopcy walczą z bosakami odpychają łajby, a to zderzenie to było kotwica w kotwicę więc na szczęście bez strat. Znów marinero pontonem wpychał nas na miejsce. Coś mi się wydało to dziwne – w zeszłe lata w różnych warunkach wchodziliśmy i wychodziliśmy z portu bez pomocy. Ki diabeł? Wypatrzyłam, że jakoś mirungi wszystkich jachtów czarterowych wchodzą w wodę pod innym kątem niż pozostałe. Jakoś tak płasko. Zajmują bardzo dużo miejsca w kanale. Nie wiem kto i po co tak wykombinował.

30.06 – niedziela

Dziś obudził mnie świergot ptaków. Wyjrzałam przez forluk i zobaczyłam dwie ptaszyny tuż nade mną. Niestety zanim sięgnęłam po aparat – jeden uciekł.

Ostatni dzień wczasów rodzinnych – jutro młodzi z dzieciarnią wyjeżdżają.

plażowanie

Korzystają z plażowania, spacerów po miasteczku ze wszelkimi atrakcjami. Chyba największą atrakcją są lody, bardzo wyraziste w smaku. Najpierw z Natalią poszłyśmy po zakupy ale przed zakupami wstąpiłyśmy do kawiarenki na smoothie. Oj oj – dobre to było – szczególnie moje z mango i ananasem.

Potem  Ola z maluchami i Natalią poszli na plażę a Krzysztof ze Stanisławem na górę oglądać jakieś tunele i ruiny.

zdjęcia ze spaceru na górę

Z plaży Ryś przyniósł w wiaderku kraby pustelniki żeby wszystkim pokazać, a potem wypuścił je na powrót do wody.

Na 17,30 zamówiłam u Rebaca stolik na kolację pożegnalną.

Jak zwykle Panowie z obsługi u Rebaca miło nas powitali. Oczywiście po zamówieniu przez kapitana spaghetti vongole serdeczne uśmiechy, bo dziwne byłoby inne zamówienie. Najmniejszy załogant nie spał w ciągu dnia, na szczęście zasnął w wózku w drodze do knajpy i spał przez całą kolację. Mama Ola mogła spokojnie zjeść. Ale zaraz po jedzeniu musiała już ze szkrabem wyjść, bo się obudził i zaczął być akustyczny.

smerf Maruda śpi słodko pod nadzorem supermamy
wszyscy w komplecie
mama z córką, a wyglądają jak siostry
najstarsze wnuczki kapitana

Po powrocie od Rebaca jeszcze chwilkę pogadaliśmy w kokpicie, bo wreszcie zrobiło się przyjemnie – wiaterek dmuchał i słońce nie dokuczało.

01.07 – poniedziałek

Od rana ruch. Rodzina się pakuje, krząta. Dzieciaki jeszcze chcą koniecznie na plażę i do wody. Ja wybrałam się po zakupy – najpierw do Tomy, a potem do warzywniaka. Ponieważ nie spieszyłam się do ogólnego rozgardiaszu pakowania bambetli wstąpiłam jeszcze na sok pomarańczowy świeżo wyciskany. Coś mnie naszło – mój organizm domaga się soku pomarańczowego. Po wyjeździe młodych stariki padły jak muchy po muchozolu.  Chyba cisza nas znokautowała. Potem na obiad zupa ogórkowa z ostatnich ogórków przywiezionych z domu i znów pozycja horyzontalna i odlot. Po przebudzeniu pojechałam do kawiarenki w marinie na dobre espresso  i oczywiście świeży sok pomarańczowy.

Przypomniało mi się, że skoro już przejeżdżam koło recepcji, to z bólem zapłacę za usługę nurka. Zapłaciłam 100 € (zdzierstwo!) za jednego nura trwającego niecałą minutę. Ale w „prezencie” dostałam czerwone wino Hvar Hills w skrzyneczce i jeszcze torebkę płócienną z nadrukiem „ Marina Hramina”.

Moim zdaniem, przerost formy nad treścią, czyli tutejsza norma. Wolałabym tańszą usługę bez tych „hopsztosów”.

Cały dzień duszno, gorąco. Trzeba naprawić rolki do wciągania kotwicy a kapitan leży jak betka z nogami spuchniętymi przypominającymi dwa baloniki. Ja miałam sprzątać, umyć łazienki, okienka itd… a leżę jak zezwłok i nie mam siły ruszyć żadną końcówką. Zapowiadają w nocy deszcz, burzę no i borę. Okienka na noc pozamykane. Kapitan przeniósł się do kabiny zwanej szafą, a ja rozprzestrzeniam się na szerokiej koi sama w dziobowej. Robię za ośmiornicę. U siebie forluku nie zamknęłam, bo jak deszcz zacznie mi na nos kapać to się obudzę.

02.07. – wtorek

W nocy burza, deszcz padający na twarz obudził mnie ale najpierw mi się śniło, że ktoś na mnie pryska, więc chyba trochę czasu upłynęło zanim zamknęłam okienko, bo podłoga była już dość mokra. Powycierałam i poszłam dalej spać, bo pięknie łódką bujało a wiatr na wantach piosenkę grał.

Rano spacer z Piratem, wszędzie mokro ale już nie pada. Wiatr duje mocno, ale i tak jest ciepło. Nocna ulewa umyła nam samochód z saharowego błota, i odwaliła za nas paskudną robotę pucowania auta. Jest dobrze.

Kapitan po śniadaniu poszedł naprawiać prowadnicę kotwicy – ja oczywiście robiłam za donosicielkę narzędzi, które trzeba było powyciągać z różnych skrytek.

No to mamy pracę siedzącą

Na obiad Hen wyciągnął z szafki jakąś kaszę gryczaną lekko napoczętą. Bardzo kaszę lubi, więc miałam ugotować wszystko. Do tego miał być jakiś sos z pieczarkami ze słoika. Ugotowałam tak, jak zwykle to robię i zawsze jest bardzo dobra. Tym razem miała smak pudełka kartonowego, choć była w torebce foliowej. Z sosem też nie dało się jej zjeść. Nie jesteśmy wybredni ale tym razem na obiad był tylko jogurt tekuci (czyli do picia) i to by było na tyle. Cały garnek kaszy zjadły rybki w porcie.

Pańcio, puść mnie!
Zupa chmielowa.

Po tak „obfitym” obiedzie chwila drzemki, bo wiatr nadal buja i lula do snu. Potem powrót do prac przy kotwicy. W bardzo niewygodnych pozycjach, z koszmarnie złym dostępem do naprawianych części i w nieustannym bujaniu Hen działał a ja asystowałam i biegałam donosząc różne rzeczy. Musiałam też pojechać do sklepu po podkładkę, bo jedna dała nura. W marinie nie było, więc trzeba do miasteczka a mój pojazd odmówił współpracy. Doładowałam trochę, przywiozłam spawarkę z samochodu, bo już była spakowana i miała być nie używana, i pojechałam do sklepu w centrum Murteru po nakrętkę. Hen coś spawał, coś szlifował, coś gwintował, coś przykręcał i tak upłynął czas do wieczora. Potem przynoszenie i chowanie narzędzi. Na szczęście prowadnica kotwicy naprawiona i powinna działać.

prace przy prowadnicy kotwicy zakończone
inspekcja skontrolowała i zaakceptowała

Na kolację zupa ogórkowa i drzemka, a potem drink, spacer z psem i koniec dnia. Niebo zrobiło się już bezchmurne. Jest trochę chłodniej bo 27 stopni ( to o całe 10 stopni mniej), a Boreaszowi chyba też powoli odechciewa się dmuchać. Dobranoc.

03.07 – środa

Na niebie tylko kilka chmurek, Boreasz dmucha ale jakby troszkę słabiej. My mamy luzik. Najpierw spacer z Piratem. Potem jazda do miasteczka po krumpiry [1,5€/kg]. Kupiłam też „tikvicę” – czyli cukinię [2,50€/kg].

Na bazarku kupiłam sobie krótkie lniane spodenki, bo z domu zabrałam za mało takich luźnych i przewiewnych. Po powrocie i śniadaniu w postaci zupy ogórkowej ogólne zaleganie. Potem chwilowa mobilizacja i umycie jednej łazienki. Potem znów zaleganie, bo ta praca wykończyła mnie. Na obiad trochę ryżu z sosem i surówka z białej kapusty z porem i gruszką, której nie zjadły dzieci. Zmywanie i zaleganie. Tutaj odpoczynek jest niemalże przymusowy – inaczej chyba się nie da. Jak już odległam, pojechałam do kawiarenki w marinie na kawę i sok z pomarańczy. Ten zestaw stawia mnie na nogi. Wprawdzie na krótko, ale jednak…

barek w marinie

Podszedł do mnie drugi z kelnerów i od razu zapytał czy podać espresso macchiato hm… wcześniej mnie nie obsługiwał – skąd wiedział? Po powrocie znów zaleganie. Jakiś odłóg się ze mnie robi – czyli ugór.

Jutro przyjeżdża załoga i wypadałoby trochę posprzątać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *